Hellmut Hattler po raz kolejny otwiera podwoje swojego basowego królestwa, a nową płytą zaprasza nas tam, gdzie… każdy miłośnik acid jazzu chciałby się znaleźć.

Hattler z gitary basowej, imponująco sukcesywnie, czyni instrument wiodący i melodyczny. Praktycznie zupełnie odwraca więc jej rolę, a to z kolei jego muzyce nadaje charakterystycznej i niepodrabialnej barwy. Ten bas jest elementem stałym i niezmiennym w twórczości Niemca. W innych elementach jego muzyki zaszły już jednak pewne kosmetyczne – ale jednak – odświeżenia. Przede wszystkim miejsce funkującego i jazzowego klimatu dość stanowczo zajmuje charakter klubowy – delikatny house, brzmienia spod znaku skandynawskiej elektroniki („Nirvana Club” mógłby spokojnie znaleźć się na „Melody A.M.” Royksopp) i regularne taneczne rytmy.

[yframe url=’http://www.youtube.com/watch?v=-JKX4N5I7ys’]

Zaskoczeniem jest powrót trąbki Joo Krausa, partnera Hattlera z Tab Two. Kiedy słyszę tak charakterystyczne brzmienie tego dęciaka i żeńskie wokale Foli Dada, a nawet quasi-raperski duet Hattlera i Krausa, naprawdę trudno opędzić mi się od skojarzeń z „Between Us” wspomnianego duetu. Czyżby więc Tab Two wracali pod osłoną solowego projektu basisty? Niekoniecznie, to raczej duch acidjazzowej legendy odbija się tu szerokim echem – ale i tak jest przyjemnie.

Choć „The Kite” pokazuje zmiany w stylu Hattlera, jego delikatne unowocześnienie, wciąż jest w tej muzyce wszystko to, za co tego twórcę lubię najbardziej – klubowo-jazzujący klimat, nastrój lekko melancholijny (do którego nie pasuje tylko „Fine Days” – hurraoptymistyczny i jednocześnie najsłabszy element płyty), ciepły bas, wpadające w ucho wokale, a teraz jeszcze trąbka Krausa. Wspomnień czar i sentymentalne uderzenie gorąca.

Kaśka Paluch