Kiedy Goldfrapp spotyka Kylie Minogue, która spotyka Madonnę, która spotyka Donnę Summer, która spotyka Sade. Tak brzmi najnowsza płyta Jessie Ware. „What’s your pleasure” natychmiast stało się klasykiem tego lata. A może i roku.

Romantyczna klubowa nuta otwiera już pierwszy utwór na albumie, „Spotlight”, który brzmi jakby powstał na przełomie lat 80/90, a jednocześnie świeżo i nowocześnie. Jest to piosenka przede wszystkim pięknie skomponowana. Urzekająca harmonia i melodia momentalnie wpadająca w ucho, dramaturgia utworu – to w jaki sposób operuje napięciem i uwagą słuchacza – są ważniejsze od produkcji. I może to właśnie jest takie zaskakujące w czerwcu 2020. Jessie nie chowa się za potężnymi brzmieniami i postprodukcją, wręcz przeciwnie. Jest jak otwarta książka, emocjonalnie wyeksponowana, blisko i intymnie.

Tytułowy singel momentalnie budzi skojarzenia z Goldfrapp z czasów synthpopowego „Oh La La” i takich nawiązań jest na albumie mnóstwo. Sama Jessie przyznaje zresztą, że podczas pracy nad albumem słuchała do znudzenia płyt swoich „bohaterek” Joni Mitchell (te piękne melodie to zapewne ukłon w jej stronę), Niny Simon, Carole King czy Arethy Franklin. Zaproszenie do teledysku transseksualnych mężczyzn i nagranie go w klimacie serialowego „Pose” też wiele mówi o inspiracjach. A wykorzystanie sampla z „Cruel Summer” Bananarama w „Mirage (Don’t Stop)” jeszcze więcej. Nad pięknym retro, disco-popowym brzmieniem całości czuwali m.in. James Ford, muzyk Simian Mobile Disco i producent płyt Arctic Monkeys, Gorillaz czy Depeche Mode. A także Joseph Mount z Metronomy.

„What’s your pleasure” to płyta opowiadająca przede wszystkim o miłości. Momentami intensywnie, sensualnie, momentami lekko, z dystansem. „To płyta dla mojego męża i dziecka” – opowiada artystka – „To przeprosiny, spowiedź, notatka miłosna, deklaracja… Pokazuje wszystkie moje lęki i wszystkie moje emocje”. Do tego muzyczny powrót Jessie na dancefloor – zwłaszcza takie pod błyszczącą dyskotekową kulą – to najlepsze, co artystka mogła zrobić. Długo się o tej płycie nie zapomni.

Kaśka Paluch