Nie wiem czy może być coś bardziej adekwatnego do opisu tej płyty niż jej tytuł. „1995”. Połowa lat 90. wyznacza złotą erę downtempo, powstanie G-Stone Recordings i takie premiery jak „K&D Sessions” od duetu, o którym dziś piszę, czy albumu „Opera” Tosca. To czas, kiedy pojęcie „muzyka elektroniczną z Wiednia” zaczyna funkcjonować jako znak jakości. 

Głównie jednak jako scena dla rozwijającego się wtedy nurtu techno. Jakby przeciwwagą dla niego stało się produkowanie „kosmicznego danceflooru”, jak określają tę muzykę sami jej twórcy. Mieszanki groove’u, dubu, hip-hopu i jazzu, obejmowanej parasolem o szerokim pojęciu – downtempo.

Wiedeński znak jakości

Kto zna ten serwis od lat wie, że na punkcie wiedeńskiego downtempo miałam i mam pewnego rodzaju obsesję. Regularnie pojawiały się tu informacje o wydawnictwach G-Stone, Vienna Scientists czy Couch Records. Nie przeszło mi wtedy jednak nawet przez myśl, kiedy dostawałam ślinotoku nad remiksem Sofa Rockers od K&D, że ich pełnoprawnie debiutancki album będę opisywać… 22 lata później. 

Tak, mnóstwo kompilacji, epek, singli, setów didżejskich i remiksów przewinęło się przez dyskografię duetu, ale na wydanie debiutanckiego albumu czas przyszedł dopiero teraz. Jest to w pewnym sensie zdumiewające, podobnie jak to, że wiedeńczycy przygotowali swój „kosmiczny dancefloor” jakby zapominając zupełnie o tym, który mamy rok. I powiem jedno: brzmi to po prostu fantastycznie.

Szyk i styl Kruder & Dorfmeister

Nie chodzi tylko o to, że muzyka K&D przenosi w czasie do tych pięknych momentów, kiedy brało się do ręki pachnącą nowością, przyniesioną przez listonosza prosto z internetowego sklepu, tekturową okładkę „Sessions”. Choć, nie ukrywam, ma to duże znaczenie i na pewno będzie miało dla, hm, powiedziałabym „starszych” słuchaczy, ale może lepszym określeniem byłoby – tych, którzy pamiętają ekscytację związaną z premierami Tosci, Peace Orchestra, Rodneya Huntera…

Poza tym jednak okazuje się, że ta bardzo specyficzna muzyka (wypracowanie charakterystycznego i rozpoznawalnego stylu od początku było dla K&D priorytetem) właściwie się nie zestarzała. Choć brzmi zupełnie inaczej od tego, co słyszymy dziś. Od produkcji z rozmachem nawet przy „downtempowej”, przynajmniej z definicji, muzyki. Tu jest samplowanie z chirurgiczną precyzją, trochę dubu, trochę akustycznego instrumentarium, spokojny groove, żadnego spięcia, i ciśnienia.

Nie było jeszcze takiego wydawnictwa Kruder & Dorfmeister, którego nie słuchałabym z uśmiechem i pełnym zaangażowaniem. Od ich ostatniego wspólnego wydawnictwa – epki „Shakatakadoodub”, minęło 12 lat. Jestem dziś znacznie starsza, muzyka od tego czasu przeszła jakieś niewyobrażalne metamorfozy, powstało z 50 nowych gatunków, a wiedeńska elektronika dalej robi ciary. 

Kaśka Paluch

p.s. Disclaimer: tak, wiem, że na „1995” jest materiał nagrany w 1995 roku. Ponieważ jednak został wydany dziś, opisuję go z dzisiejszej perspektywy. Kto jednak doczytał do tego post scriptum już o tym wie, bo przeczytał recenzję 😉