Tekst: Michał Paluch, zdjęcia: Ewa Urbańska

Osiemnaście lat minęło jak jeden dzień, można by powiedzieć, parafrazując słowa znanej piosenki. Katowicki festiwal Tauron Nowa Muzyka jest już dorosły i może pochwalić się niebywałą historią. To, co niezmiennie podoba mi się w tej imprezie, to fakt, że przez cały okres swojego „wchodzenia w dorosłość” prezentował publiczności artystów nieszablonowych, awangardowych, często eksperymentujących z dźwiękiem. Nie bał się podejmować odważnych decyzji, zestawiając w ramach jednego wydarzenia legendy świata muzyki elektronicznej obok młodych talentów, które – jak się niejednokrotnie później okazywało – zdobywały uznanie na arenie krajowej bądź światowej. Zapraszano artystów odważnych, reprezentantów różnych muzycznych światów, których twórczość wymagała nieraz od słuchacza podjęcia próby zrozumienia sztuki dźwięków.

Max Cooper i audiowizualne show

Nie inaczej było i w tym roku. Program osiemnastej edycji festiwalu wpisał się w tę zasadę. Początkiem czerwca, w katowickiej strefie kultury, obok absolutnych ikon muzyki elektronicznej, takich jak Orbital, Tangerine Dream czy Röyksopp, pojawiły się nowatorskie projekty, reprezentujące bardziej radykalne podejście do dźwięku. Wśród nich znalazły się holenderskie Animistic Beliefs, niemieckie Komfortrauschen czy polskie T’ien Lai. Nie zabrakło również przedstawicieli muzyki improwizowanej – często goścącego na festiwalu polskiego zespołu EABS (tym razem z gościnnym udziałem Jaubi) czy brytyjskiego przedstawiciela tamtejszej nowej sceny jazzowej – Theona Crossa.

Nie po raz pierwszy w historii imprezy, był to także festiwal powrotów. Miał wrócić Clark, który niestety z powodu zawirowań z paszportem nie dotarł (gościł w roku 2017, podobnie jak Max Cooper, o którym poniżej). Powrócił William Basinski, Romare, weterani Fisz Emade (tym razem jako soundsystem) czy Courtesy, która gościła w Katowicach w roku 2018.

Rozpoczęcie festiwalu powierzono Maxowi Cooperowi, który na głównej sali NOSPR-u wystąpił ze swoim audiowizualnym show. Ta sala to chyba jedno z najlepszych miejsc do odbierania muzyki w naszym kraju, niemniej w przypadku tego konkretnego projektu miałem wrażenie, że coś zawiodło. Siedząc w wyższych sektorach sali zarówno na początku, jak i w trakcie występu, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jestem lekko „ponad” dźwiękiem. Projekt Coopera zakłada przestrzenność zarówno wizualną, jak i dźwiękową, jednak trochę mi tego brakowało. Być może wynikało to z miejsca, z którego obserwowałem występ. Może odczucia byłyby inne, gdybym znajdował się na dole, w amfiteatrze, gdzie mogłem w pełni zanurzyć się w dźwiękach i poczuć, że mnie otaczają. Mimo to, występ zrobił na mnie ogromne wrażenie. Muzyka Coopera w połączeniu z fenomenalnymi wizualizacjami tworzy wielogatunkowy miszmasz, który jako całość porywa i hipnotyzuje. Utwory stopniowo gęstnieją dźwiękowo, osiągając monumentalne rozmiary. Muzycznie jest tu wszystko – od ambientu, przez techno, aż po połamane junglowe rytmy. Warto zapoznać się z twórczością tego brytyjskiego artysty, zwłaszcza z płytą „Unspoken Words”, a potem znaleźć okazję, by doświadczyć tego na żywo.

Transowa magia T’ien Lai, genialność Kerala Dust i niezłomność punkowej energii

Pierwszego dnia imprezy pogoda nie była zbyt łaskawa dla festiwalowiczów. Na szczęście deszcz ustąpił dokładnie w momencie pojawienia się na Perła Feel The Beat Stage zespołu T’ien Lai z Bydgoszczy. Panowie, niczym afrykańscy nganga, rozproszyli chmury i zaprosili publiczność do swojego transowego, muzycznie eklektycznego świata, w którym odnaleźć można wiele różnych wpływów, trudnych do opisania słowami. Sami muzycy określają swój styl jako „konk”. Kwaśne, syntetyczne brzmienia przeplatały się z korzenną rytmiką, łącząc różnorodne inspiracje, od Fela Kutiego po Chemical Brothers. Transowa energia, która panowała podczas występu, przeniosła publiczność do innego wymiaru, gdzie dźwięki i rytmy łączyły się w mistyczną harmonię. Czekam na wydanie albumu tego projektu w tym składzie.

Nie po raz pierwszy w historii festiwalu scena w amfiteatrze była jedną z najlepszych, najbardziej zróżnicowanych stylistycznie i stwarzających najdogodniejsze warunki do synergii między artystami a publicznością. To właśnie tam pierwszego dnia imprezy absolutnie genialny koncert dała brytyjska formacja Kerala Dust.

Obok improwizowanej Zimy Stulecia i ich świetnego występu oraz wspomnianego wcześniej T’ien Lai, zaprezentował się również Yann, wspierany na żywo przez zespół PRETENSJE, co było mocnym punkowym kopem dla publiczności. Ich występ z materiałem z albumu „Postpandemiczna” potwierdził, że punk nie umarł. Przeciwnie, ma się dobrze i nadal działa.

Doskonałym pomysłem było umieszczenie jednej ze scen na głównej sali NOSPR-u, co stworzyło unikalną atmosferę i dodatkowy obszar muzycznych doświadczeń. Jako fan sceny kameralnej podczas wcześniejszych edycji festiwalu, entuzjastycznie przyjąłem wiadomość o utworzeniu sceny na sali głównej. Ta przestrzeń umożliwiła komfortowe przeżycie występów takich zespołów jak EABS & Jaubi (świetny koncert) czy fortepianowych interpretacji utworów zespołu Radiohead w wykonaniu Bartka Wąsika. Wejście do NOSPR-u jest jak przeniesienie się do innego wymiaru, do miejsca, gdzie panuje czystość dźwięków, oddzielone od hałasu zewnętrznego. To jak wejście do innej przestrzeni, gdzie można całkowicie zanurzyć się w muzyce, doświadczyć jej w pełni i odpocząć – również fizycznie. Cieszy mnie fakt, że NOSPR udostępnia swoje sale, co poszerza line-up o artystów wymagających tego typu miejsca.

Postpunkowe brzmienia PVA, eksploracje Oneohtrix Point Never i energetyczny debiut Biig Piig

Byłem niezmiernie zainteresowany występem londyńskiego tria PVA, którzy przyjechali na festiwal ze swoim albumem „Blush” (wydanym przez legendarną Ninja Tune). Nie zawiodłem się, otrzymałem wszystko, czego oczekiwałem – proste postpunkowe kompozycje, wzbogacone solidną elektroniką, świetnym wokalem i umiejscowione na mocnym, perkusyjnym groovie. To przykład zespołu, który prezentuje się znakomicie zarówno na płycie, jak i na żywo. W rzeczywistości koncertowej nawet zyskują. Ciekawi mnie ich dalszy rozwój i sądzę, że niedługo powrócą do Katowic.

Na pewno wielu fanów festiwalu niezmiernie ucieszył długo oczekiwany występ Oneohtrix Point Never. Daniel Lopatin planował pojawić się w Katowicach już w 2016 roku, jednakże rozczarował swoich wielbicieli, nie pojawiając się na scenie. Tym razem jednak dotarł i zaprezentował mieszankę utworów, potwierdzającą jego szerokie spojrzenie na elektronikę, które jest zgodne z charakterystycznym stylem tego artysty pochodzącego z Brooklynu. Jego występ to wspaniała podróż przez gęste, warstwowe kompozycje, wypełnione abstrakcyjnymi dźwiękami, próbkami, przefiltrowanymi wokalami i efektami. Czyste melodie splatają się z brudnymi, ciężkimi dźwiękami, które niekiedy mogą być nieprzyjemne dla ucha. Artysta eksploruje granice dźwiękowego krajobrazu, tworząc atmosferyczne i hipnotyczne utwory, które przenoszą słuchacza w odległe światy.

Występ brytyjskiej artystki, Biig Piig, był ukłonem w stronę młodszej części publiczności. Nie waham się użyć określenia „okołopopowej” (w pozytywnym sensie tego słowa), aby opisać jej muzykę. Trzeba docenić niesamowitą kondycję Jessici Smyth, która w tempie niezwykle szybkim poruszała się z jednego końca sceny na drugi, jednocześnie kontrolując wokal. Jej koncert był energiczny, pełen witamin. Doskonale zgrany zespół i energia płynąca ze sceny wciągały publiczność. Ciekawie jest obserwować rozwój tej artystki, a sama jestem ciekawa, w którą stronę podąży muzycznie, biorąc pod uwagę, że dopiero na początku swojej kariery muzycznej.

Mieszane reakcje na występ Royksopp i mocna scena klubowa

Występ głównego headlinera festiwalu, norweskiego kolektywu Royksopp, spotkał się z mieszonymi reakcjami. Osobiście zaliczam się do grupy absolutnych entuzjastów tego występu, ale słyszałem także głosy rozczarowania. Uważam, że Svein Berge i Torbjørn Brundtland zagrali bardzo taneczny set, a już od otwierającego występu „Impossible” było widać, w jakim kierunku podążają. W ich muzyce można wyczuć nutę melancholii („Oh, Lover”, „Unity”), jednakże podczas koncertu duet Röyksopp potrafił zamienić tę melancholię w energetyczne doznania taneczne.

Setlista koncertu opierała się głównie na numerach z serii albumów „Profound mysteries”, ale nie brakowało także innych utworów, takich jak „Here she comes again”, „Monument” czy „Running to the sea”. Występ był urozmaicony znakomitymi efektami świetlnymi, doskonale zsynchronizowanymi z muzyką, oraz dynamiczną choreografią tancerzy. Dla mnie osobiście był to jeden z mocniejszych momentów festiwalu. Może to wynikać z sentymentu, a może po prostu koncert Royksopp na Tauron Nowa Muzyka spełnił moje oczekiwania, dostarczając świetnej zabawy i niezapomnianych emocji.

Po każdej edycji Tauron Nowa Muzyka, zawsze odczuwam niedosyt z powodu pominiętych występów. To nieodłączna część festiwalowego świata, szczególnie dla tych, którzy lubią doświadczać koncertów w całości. Nie można również przejść obojętnie obok mocnej sceny klubowej, która co roku zapewnia niezapomniane doświadczenia dla najbardziej wytrwałych uczestników festiwalu. W tym roku mieliśmy okazję cieszyć się setami takich artystów jak MMM (kolektyw, w którego składzie znajduje się wcześniej gościnnie występujący na Tauronie Errorsmith, wespół z niemieckim producentem Fidelem), Talaboman czy Acid Pauli. Szczególnie spektakularnym momentem okazał się set Answer Code Request, który zaprezentował absolutnie genialną selekcję utworów, doskonałą, mistrzowską kontrolę nad atmosferą na parkiecie.

Elektroniczne legendy: Tangerine Dream i Orbital na najwyższym poziomie

Na zakończenie warto wspomnieć o występach dwóch prawdziwych legend elektronicznej sceny. Tangerine Dream, nestorzy gatunku i jedna z najbardziej wpływowych formacji w historii muzyki elektronicznej, kształtująca jej oblicze od późnych lat sześćdziesiątych, zagrała niesamowity, mistyczny koncert. Twórczość tego niemieckiego trio jest hipnotyczna, eteryczna i pełna emocji, pobudza wyobraźnię (nieprzypadkowo stworzyli wiele muzyki filmowej). Ich najnowsza płyta „Raum” to wariacja na temat tematów muzycznych, które pozostały po niedokończonych pracach założyciela zespołu, Edgara Froese’a, i to właśnie materiał z tego albumu, wraz z utworami takimi jak „Probe 6-8”, rozbrzmiewał w Katowicach. Muszę szczerze przyznać, że nie spodziewałem się wiele po tym koncercie, a jednak zrobił na mnie ogromne wrażenie, skłonił mnie do sięgnięcia po wcześniejsze utwory i dokładnego zbadania dokonań tej niemieckiej grupy.

Podobnie było z Orbital. Bracia Paul i Phil Hartnoll, tworzący ten brytyjski duet, odnieśli ogromny sukces w latach 90. XX wieku, przyczyniając się do rozwoju i popularności muzyki elektronicznej na całym świecie. Występ Orbital był oparty głównie na doskonale przyjętym albumie z tego roku, „Optical Delusion”, w którym przeplatają się nowe kompozycje z „klasykami” z ich wcześniejszych wydawnictw, jak „Belfast”, „Halcyon + On + On” czy „Satan”. To z pewnością zadowoliło entuzjastów brzmień tamtych czasów, do których z pewnością zalicza się autor tych słów. Set był doskonale oświetlony i przede wszystkim doskonale nagłośniony (szacunek dla organizatorów).

Tauron Nowa Muzyka: Optymizm, lojalna publiczność i różnorodność artystyczna

Jak co roku, odczuwam pełen optymizm i wiarę w przyszłość festiwalu. Liczę na zaproszenia kolejnych odważnych twórców nowych brzmień, a także na powroty legend. Lokalizacja imprezy w katowickiej strefie kultury tworzy unikalny klimat, a można odczuć, że festiwal ma swoją lojalną publiczność, która co roku powraca, gotowa na nowe muzyczne odkrycia i powroty ulubionych artystów. To świadoma i wymagająca społeczność, która łączy miłość do muzyki z pragnieniem wspólnego eksplorowania jej granic. Chciałbym, żeby Tauron Nowa Muzyka dalej umiejętnie balansował na granicach różnych muzycznych światów, zapewniając różnorodność artystyczną i jednocześnie przyciągając szerokie grono odbiorców.