Nigdy nie ukrywałam, że to, co z dźwiękiem robi Ital Tek, jest dla mnie szalenie inspirujące i wciągające. To dla mnie artysta, który z hałasu potrafi wydobyć dzieło sztuki. Nie inaczej jest na „Dream Boundary”, zestaw utworów, bez których mógł obyć się jego ostatni album „Outland”, ale bez którego ja obyć bym się nie mogła.

Na nowej epce będącej pięcioczęściową suitą – jak nazywa ją sam artysta – znalazły się utwory, które powstały w tym samym czasie co materiał na „Outland”. Wtedy produkcje wyleciały, ale Ital Tek uznał, że są jednak na tyle istotne, że świat powinien je usłyszeć. I dobrze, bo na „Dream Boundary” znalazły się prawdopodobnie jedne z moich ulubionych utworów tego producenta.

Otwierający płytę „Deletion Quarter” jest niczym innym, jak posuwającą się w transowym rytmie masą dźwięku. Z czegoś, co początkowo jest tylko hałasem, melodia wyłania się stopniowo. Dokomponowane do niej harmonie bardzo zmiękczają mechaniczne, szorstkie brzmienie, a wchodzący z opóźnieniem – ale jednak – beat zamyka całość w konkretnej formie. To operowanie dźwiękiem jest tak plastyczne, że niemal namacalne. Ot, cały Ital Tek. 

Po tej monstrualnej brzmieniowo kompozycji płyta przenosi nas na przeciwległy biegun. Trafiamy gdzieś w okolice Boards of Canada, ciepłe analogowe pasaże, trochę tylko dociążone podstawą basową. I kiedy myślę o tym, że ta epka jest bardzo kontrastowa, wpada mi do ręki opis od samego twórcy. Pisze o ekstremach, o ciszy przerywanej „dezorientującą agresją”. Ital Tek nie jest ani pierwszym, ani jedynym producentem, który balansuje na granicy spokoju i szaleństwa, który operuje materiałem o ogromnej skali, ciężkości, czasem przytłaczającym. Ale jest jedynym artystą – którego znam – potrafiącym za każdym razem z tej dezorientacji, dźwiękowej agresji i monstrualnych rozmiarów konstrukcji brzmieniowych, wyłuskać esencję i piękno. Piękno obiektywne, bo przecież i w tych monstrach jest coś pięknego.

Kaśka Paluch