Natalia Moskal, jak to bywa u młodych debiutantek, musi jeszcze popracować nad wyrównaniem jakości w brzmieniu i na płaszczyźnie kompozycyjnej swoich piosenek. Ale jej epka „Anguana” ma potencjał.
- Jest potencjał
- Trzeba popracować nad kompozycjami
- Im mniej tanecznie tym lepiej
Electro-pop dziś na polskim rynku jest modny jak nigdy do tej pory. Pod tym względem miejsca ustąpiły mu nawet songwriterskie miauczenie i garażowe, indierockowe granie. Syntetyczny pop jest jednak gatunkiem łatwym tylko z pozoru. Produkcyjnie – może. Siłą gatunku są jednak kompozycje, które wyróżniają artystów bardziej niż najwymyślniejsze brzmienia generowane z komputerów i syntezatorów. Bo pod tym względem „Anguanie” raczej niczego nie brakuje, producenci odpowiedzialni za materię dźwiękową płyty wypracowali niezłe brzmienie, pasujące do głosu Natalii. Zgodnie z tym, co o swojej płycie mówi i pisze sama wokalistka, epka faktycznie lawiruje między dwoma skrajnymi nastrojami, balladowym (nazwijmy to umownie) i tanecznym. Gdybym miała coś poradzić Natalii, to skupienie się na tym pierwszym. Różnica między „Foreign Stranger”, który właśnie wspomnianym wyżej potencjałem przyciąga uwagę a przaśnym „Baw się dobrze” (i „Michelle” w wersji anglojęzycznym) jest kolosalna. Im więcej miesza w elektronicznym spodzie, im bardziej zróżnicowane wokalnie, melodycznie są jej utwory, tym naprawdę lepiej. „Was dwóch” czy „Baw się…” mają pewnie potencjał przeboju radiowego, ale do bardziej wymgającego odbiorcy Natalia nimi nie trafi. A mam nadzieję, że jednak w to grono celuje.
A zatem „Anguana” prezentuje zamierzony dualizm w sferze klimatów i ja też wybieram z epki dokładnie połowę utworów.