Piszę na gorąco, choć mam już za sobą parę odsłuchów płyty, bo to krótka płyta jest. Ale zrobiła na mnie na tyle dobre wrażenie, że uznałam: warto polecić. Od razu, bo całe to ochładzanie emocji jest przereklamowane. Muzyka ma przecież na nie działać zupełnie odwrotnie.

13 lat prowadzenia 80bpm.net… wiecie ile to jest wiadomości „weź, przesłuchaj”? Sporo. Nie zrozumcie mnie źle, poza prostą braggą jest w tym taki przekaz, że nowych rzeczy elektronicznych wydawanych w domowym zaciszu pojawia się naprawdę dużo i jest w tym sporo propozycji asłuchalnych, ale zdarzają się też perełki. „Subtle destruction” producenta ukrywającego się pod pseudonimem max.sugar należy zdecydowanie do tej drugiej grupy. Zresztą Max nie jest anonimowym twórcą, być może natrafiliście na jego kompozycję na niedawno wydanej kompilacji Rec.Out, gdzie zagrał między innymi obok An On Bast (zresztą dziś też recenzowanej u mnie, przypadek? nie sądzę), Patryka Cannona (też dobry znajomy), Mentalcuta czy Joany.
Po pierwsze zainteresowanie budzi różnorodność brzmień. Wiem już, po krótkiej wymianie zdań z Maxem, że pochodzą między innymi z trzaskających drzwi do sypialni, a też wydaje mi się, że i inni szatani, w postaci jakichś instrumentów, są tu czynni. Jest sporo modulowania dźwięku i chrzęszczących basów, żywych brzmień. Bit zdecydowanie abstract hiphopowy czy też po prostu triphopowy.
[update: faktycznie są szatani]
Wracając jednak do materiału. Mnogość i różnorodność tych brzmień, wspartych miarowym downtempowym bitem, sprawia że muzyki max.sugara słucha się z rosnącym zainteresowaniem. Ciekawie jest śledzić kolejne pojawiające się elementy, a to gitara (tu Mikołaj Tchorzewski), a to klawisz, śmiech czy wokaliza. Producent nadbudowuje je, zagęszcza brzmienie, później wycofuje się do znów oszczędnych form. Ja lubię muzykę, która poza estetyką pobudza też intelekt (albo jakieś jego resztki w moim przypadku). A przede wszystkim do tego stopnia wciągającą, że gdy płyta się kończy – karnie podnosisz się z fotela i idziesz do laptopa wcisnąć ponownie „play”. U mnie to już chyba piąty raz – będzie więcej. Zacznijcie tę zabawę i wy: