Mistrz świata w łączeniu liquid funku i atmospheric drum and bassu z symfonicznymi, niemal jak z muzyki filmowej, aranżacjami, czyli Keeno powraca z nową epką, tradycyjnie pod skrzydłami Hospital Records. I udowadnia, że jakimś cudem w tym temacie nadal jest sporo do zrobienia.

W ogóle Hospital Records konsekwentnie to udowadniają, chociaż drumandbassowe poletko orzą przecież już długie lata i zdrowy rozsądek nakazywał by wreszcie osiągnąć jakąś granicę, miejsce, z którego można się już tylko cofać. Muzyka i talenty gdzieś jednak mają te zdroworozsądkowe brednie i tacy producenci, jak właśnie Keeno, na przekór wszystkiemu przedstawiają coraz to nowsze i świeższe brzmienia.
Kto śledzi Keeno na Facebooku, przyzwyczaił się na pewno do zdjęć zapisów nutowych, jakie publikuje tam od czasu do czasu. Brytyjczyk jest klasycznie wykształconym muzykiem, na produkcje drumandbassowe poświęca wolny czas, a tę klasyczną szkołę słychać w nich wyraźnie. Przede wszystkim we wspomnianych aranżacjach orkiestrowych, dodających całości kompozycji głębi, romantycznego (w sensie epoki) wyrazu, a przede wszystkim dramaturgii. Potęgują ją zgrabnie modulowane harmonie i głosy. Wszystko to składa się na piosenkowo-taneczne, ale jednak wyrafinowane konstrukty muzyczne, o sporym emocjonalnym ładunku.
Wiedza teoretyczna prawdopodobnie pozwala też Brytyjczykowi na rozległe myślenie kompozycyjne, rozwojowe, na jednoczesne ogarnianie umysłem wielopłaszczyznowości utworów. Produkcje Keeno to niemalże drumandbassowe mini-symfonie, niezwykle bogate – treściowo i formalnie. Do tańca niekoniecznie, ale do opływania muzyką – jak najbardziej tak. Innymi słowy, kolejny zestaw nowych brzmień od Keeno i kolejny sztos.