Nie przypuszczałam, że ta recenzja będzie takim trudnym zadaniem. Od czasów „Jaszczurki” uwielbiam Pati Yang. Nie przeszkadzały mi jej eksperymenty z chilloutem i popem na „Silent Treatment”, romansowaniem z electro i delikatną psychodelią na „Faith, Hope + Fury” czy w projekcie FlyKKiller. Tym razem niestety wystawiła zaufanie swoich fanów do prawdziwej próby ognia.

Po ukazaniu się klipu „Near to God” w mediach społecznościowych i komentarzach czytało się głównie komentarze, które generalnie można podsumowac w słowach „ojej, ale czemu elektro? teraz nikt już nie robi elektro, teraz się robi…” . Mnie ten ukłon w stronę klimatów Cybotronu nie przeszkadza. Wszyscy powinniśmy być przyzwyczajeni do podobnych zabiegów po tym, jak kuku zrobiła nam Goldfrapp na „Supernatural”.

Zastrzeżenia do „Wires and Sparks” nie dotyczą zatem w żadnej mierze stylistycznego zwrotu. Niezależnie od tego czy Pati Yang postanowiłaby nagle na swojej nowej płycie sięgnąć po electro, dubstep, hip-hop, jazz czy poezję śpiewaną, jedno będzie się liczyć przede wszystkim – koncept, potencjał, wyrazistość. Brak wszystkich tych trzech czynników na najnowszym albumie Pati boli najbardziej.

Media huczały od zapowiedzi współpracy Pati Yang z producentem Hurts. Bardzo to słychać – na „Wires and Sparks” podobnie jak na debiucie Hurts dobry jest jeden, może dwa kawałki, reszta przelatuje przez pamięć nie pozostawiając w niej śladu. W przypadku Pati najlepiej wypada chyba singlowy, teledyskowy „Near to God” – dobry wybór na kawałek promujący album. I może jeszcze „Darling” – najbardziej chyba zbliżony klimatem i energią do tego, czego od electro pokroju Convenant powinniśmy oczekiwac.

Joe Cross rozmył możliwości wokalne i drapieżność Yang, rozciągnął je przesadnie, przecedził na sitku swoich podkładów, a w efekcie otrzymaliśmy materiał przezroczysty. Zdarzyło sie kilka fajnych instrumentalizacji, ciekawych momentów, ale generalnie słucha się tego jak żeńskiej wersji „Happiness”. Płaskie, melodyjne electro. Obawiam się, że największą krzywdę tej płycie wyrządził właśnie Cross, przesadzając z forsowaniem swoich idei… niezbyt ciekawych, jak słychać.

Liczę na to, że podczas koncertów Pati Yang, jak to zwykle ma w zwyczaju, z zastanego materiału zrobi prawdziwą kosę, podbije to po swojemu tak, byśmy poczuli, że Yang nie łagodnieje w Wielkiej Brytanii. Bo jeśli jednak się mylę i Pati potulnieje – to któż nam zostanie ze starej, bezkompromisowej, trip-hopowej gwardii?

Kaśka Paluch