waldeck-storiesOd trip-hopowca do lwa salonowego

Całkowicie niepostrzeżenie przemknęła mi obok nosa premiera nowego albumu jednego z najlepszych austriackich trip-hopowców. Waldeck, bo o nim mowa, ze swoją muzyką stanowi jeden z nielicznych bastionów tego gatunku, fundując słuchaczom słuszne dawki głębokich, mrocznych elektronicznych brzmień. Powinienem jednak napisać 'stanowił’, bo jego kolejna płyta z trip-hopem zbyt wiele wspólnego nie ma…

Na całe szczęście w przypadku tego pana 'inaczej’ nie znaczy 'źle’. Waldeck tym razem skierował się w zupełnie inną stronę. Porzucając trip-hopową stylistykę i dramaturgię, zmniejsza napięcie do minimum kosztem brzmień jaśniejszych i łagodniejszych. Z „Ballroom Stories” przenosimy się do okresu amerykańskich szalonych lat 20-ych, czasów, w których niepodzielnie rządził swing. Właśnie fascynacja tym gatunkiem daje o sobie znać najsilniej w trakcie każdego odsłuchu. Mimo odkrywania swingowych i nu-jazzowych brzmień Waldeck nie porzucił swojego wielkiego zboczenia – dubu. Muszę przyznać, że to niekonwencjonalne połączenie jakoś średnio mi się widziało na początku. Niektóre linie basu są świetne, jednak z niektórych trzeba było zrezygnować. Chociaż z drugiej strony właśnie tylko w tych momentach daje o sobie znać stary Waldeck.

Weźmy na chwilę pod lupę poszczególne kompozycje „Ballroom Stories”. Na otwarcie dostajemy singlowy „Make My Day” – kompozycję łagodną, kołyszącą i jak na twórcę „The Night Garden” bardzo przebojową. Ukłony w stronę wokalistki Joy Malcolm, która sprawia wrażenie żywcem wyjętej z czasów Roxy Hart i Velmy Kelly. Subtelność i szyk to główne hasła kojarzące się z całym materiałem. Te bardziej dubowe zwroty mają miejsce w przypadku następujących po sobie „Memories” i „Addicted”, do których naprawdę nie jest tak ciężko się przekonać. Moją faworytką została jednak urocza i klasyczna piosenka „Why Did We Fire The Gun?” z delikatną linią fortepianu. Zarówno ta jak i kilka innych pozycji stanowiłyby świetne tło dla mrocznych historii filmu noir, bo „Ballroom Stories” to przede wszystkim pierwszorzędna stylizacja i godny następca „Koop Islands” z zeszłego roku.

Zastanawiam się, pod kogo ta płyta została zrobiona. Fani wcześniejszych płyt Waldeck’a mogą równie dobrze poczuć się zaskoczeni co zawiedzeni. Z kolei wielbiciele klasycznych brzmień swingowych będą musieli się przyzwyczaić do elektronicznych podkładów. Jednak gdy jedni i drudzy zdołają się przełamać, będą mogli cieszyć ucho jedną z bardziej eleganckich płyt tego roku.

Rafał Maćkowski (el.greco)