heliocentricsBardziej cieszy dobry album nagrany przez debiutujący, nowy zespół, niż przez uznane gwiazdy – do takiego wniosku doszedłem po zapoznaniu się z „Out There”. Zeszłego roku ukazało się sporo porządnej muzyki, w czym spory udział mieli między innymi tak uznani artyści, jak Amon Tobin czy James Lavelle i jego Unkle. Jednak mnie liczba 2007 kojarzy się raczej z The Heliocentrics, niż ze wspomnianymi wykonawcami – bo akurat Heliocentryków słuchałem chyba najczęściej.


Właściwie The Heliocentrics nie do końca są debiutantami. Lider zespołu, Malcolm Catto, to doświadczony perkusista grający w kilku zespołach, m.in. The Soul Destroyers. Ponadto posłużył Madlibowi jako źródło sampli, na koncie ma też współpracę z Yesterday’s New Quintet (czyli de facto z Madlibem, tym razem udającym kwintet jazzowy). Sam zespół wspomógł również DJ Shadowa w pracy nad jego ostatnim albumem – niesławnym „The Outsider”. O ile utwór „This Time (I’m Gonna Try It My Way)” może budzić mieszane uczucia (to i tak zbyt delikatne stwierdzenie) jako dzieło Shadowa, to rozpatrywany osobno może się podobać. Oczywiście jeśli ktoś lubi melodyjny funk spod znaku Breakestry, czasami wkraczający w wysmakowany pop.

Na szczęście materiał z „Out There” różni się od efektu kolaboracji z DJ Shadowem. Na czym polega jego fenomen? Na szeroko pojętej, przytłaczającej różnorodności. Osoby lubujące się w szufladkowaniu muzyki będą miały twardy orzech do zgryzienia – nie da się jednoznacznie i prosto określić stylu zespołu. Tkwi gdzieś pomiędzy funkiem, jazzem, instrumentalnym hip-hopem, awangardą, muzyką etniczną, a psychodelią. Dodatkowo całość ma bardzo filmowy charakter. Imponujący jest też skład grupy: 8 osób, spośród których wszyscy posługują się co najmniej jednym instrumentem. Do dyspozycji perkusja, gitara basowa, pianino, flety, gitary, klarnet, saksofony altowy, tenorowy i barytonowy oraz egzotyczne santur i oud. Sporo tego, prawda? Weźmy pierwszy z brzegu utwór, „Distant star”: hip-hopowy, synkopowany rytm i partie basu wnoszące funkowy groove stanowią tło dla melodii granych na syntezatorze, gitarze elektrycznej (to właśnie one nadają muzyce psychodeliczny posmak) i klarnecie. Jeszcze ciekawiej prezentuje się „Joyride”, z rozpędzoną ale i chwytliwą sekcją rytmiczną wokół której krążą solówki gitary i fletu, a oud nadaje całości orientalnego klimatu. Właśnie tak jest w większości utworów; motywy zmieniają się w zawrotnym tempie, a razem z nimi partie perkusji – pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że sekcja rytmiczna to jedna z największych zalet The Heliocentrics. Na płycie znajdą się też spokojniejsze fragmenty, jak „Once Upon a Time”, czy „Winter Song”, będący zaskakującą przeróbką utworu Nico (tak, to ta Nico, która znana jest ze współpracy z legendą psychodelii, The Velvet Underground). Orientalizmami przykuwają uwagę „World of Masks” i krótki „Sounds of the East”. W to wszystko wplecione są fragmenty dialogów ze starych filmów s-f (a zwłaszcza w krótkie przerywniki, skity, których jest całkiem sporo) – w końcu podróż kosmiczna to leitmotiv całego albumu.

Z pewnością nie jestem pierwszą osobą, która zauważa pokrewieństwo Heliocentrics z Sun Ra. Niektóre fragmenty przypominają twórczość „przybysza z Saturna”, choćby „The American Empire” – najbardziej free-jazzowy utwór na płycie. Jednak nie ma sensu silić się na konkretne porównania – najważniejsze, co ich łączy, to podejście do komponowania muzyki: efektywność przedłożona nad efekciarstwo (miłośników instrumentalnego onanizmu spotka zawód), skłonność do komplikowania rytmu i zmian tempa.

Pomimo, że album znam od kilku miesięcy, ciągle do niego wracam i – o dziwo – nie doszukałem się jakichś większych wad. Podstawą sukcesu jest zróżnicowanie materiału – dzięki temu słuchacz nie ma prawa narzekać na nudę. Szczerze polecam fanom kosmicznego funku i jazzu, ale nie purystom. Mikołaj Kopernik byłby zachwycony.

Maciej Konarski

P.S. Jeśli ktoś zastanawia się, jak brzmieliby The Heliocentrics z hip-hopowym MC, może sprawdzić singiel „Before I Die” (jeden z najbardziej przebojowych utworów na płycie). Zespół wspomaga Guilty Simpson, nagrywający muzykę dla kultowej w hip-hopowych kręgach wytwórni Stones Throw. W planach są jeszcze dwa podobne wydawnictwa: „Distant Star” i „Sirius B”.