Pink Martini to dwunastoosobowa orkiestra. Łączą muzykę kubańską, lounge’ową, brazylijską, jazz i… klasyczną. Nie bez powodu zresztą – to profesjonalni, wykształceni muzycy. Porównywani są często z Thievery Corporation czy De Phazz, właściwie niepotrzebnie – Pink Martini wypracowali własny styl, którego nie można porównać z niczym. Rozmawiamy z założycielem grupy i jej pianistą – Thomasem Lauderdalem.

pinkmartini

Kaśka Paluch: Jak wiesz, jestem z Polski, więc najbardziej interesują mnie w Waszej muzyce cytaty z Chopina. Co interesującego jest dla Was jego kompozytorstwie?

Thomas Lauderdale (Pink Martini): Uczę się grać na fortepianie od szóstego roku życia, teraz jestem nauczycielem gry na fortepianie i oczywiście Fryderyk Chopin jest moim ulubionym kompozytorem na ten instrument, cały czas pracuję z jego utworami. To znalazło odbicie na pierwszym naszym albumie i drugim, w kawałku „La soledad”, gdzie wykorzystałem temat z jego kompozycji.

Domyślasz się pewnie, że do tych utworów Polacy odnoszą się ze szczególnym sentymentem (śmiech)

Tak, oczywiście… spora część zespołu ma „przeszłość” klasyczną, więc ta muzyka ma na naszą duży wpływ. Na przykład nasz trębacz, Robert Taylor, gra w orkiestrze symfonicznej, tak samo jak skrzypaczka Paloma Griffin. No i ja również mam to swoje klasyczne tło.

Ale wykorzystujecie raczej romantyków i impresjonistów…

Zgadza się. Chopin, Ravel, Debussy, Grieg… ich kompozycje najmocniej na nas wpływają. Nasz następny album, nad którym teraz pracujemy, będzie jeszcze bardziej „klasyczny”. I na pewno będzie tam też coś z Chopina.

Brzmi nieźle. Skoro jesteś tak mocno związany z uczelniami muzycznymi – jak wiele w Pink Martini jest jazzowej improwizacji, a jak wiele wyuczonej, zapisanej w nutach muzyki?

Ja nie znam zbyt dobrze jazzu od strony praktycznej ale reszta zespołu ma jakieś jazzowe korzenie. Dla przykładu, nasz gitarzysta Dan Faehnle mocno w tym siedzi. Grał na trasie koncertowej z wokalistką… Dianą Krall. Znasz Dianę Krall?

Oczywiście.

No więc właśnie z nią grał kilka razy. Nasz trębacz też jest znakomitym muzykiem jazzowym. Mamy też afro-kubańskie tło, choćby w bębnach, nasza wokalistka śpiewa w dwunastu różnych językach – niestety jeszcze nie w polskim (śmiech) – ona ma za to przeszłość popową. Więc różnie bywa.

Ale gracie z nut?

Tak (śmiech)

Nie widziałam Waszego koncertu na żywo jeszcze, ale na zdjęciach nie ma śladu po tancerzach na scenie, dlaczego?

Cóż… zespół i tak jest już dość duży (śmiech). Swoją drogą, jak duża jest scena, na której będziemy grać?

Nie wiem jakie są Wasze potrzeby (śmiech).

Mam nadzieję, że jest wystarczająco dużo miejsca, żeby słuchacze, widzowie, mogli potańczyć.

Pytam o tancerzy, ponieważ jesteście po części analogiczni do Gotan Project, którzy też grają taką „retro” muzykę i mają na scenie tancerzy, którzy wzbogacają ich koncerty.

To prawda, ale ich jest dużo mniej.

Więc chodzi o ilość ludzi na scenie?

Dokładnie tak.

Kończy nam się czas, więc przyszedł moment na ostatnie pytanie: co zagracie na koncercie w Polsce?

Myślę, że będzie sporo kawałków z trzeciego albumu, który premierę będzie miał w maju. To nasz pierwszy raz w Warszawie i w ogóle w Polsce, więc jesteśmy tym faktem bardzo podekscytowani.

1 marca 2007
rozmawiała: Katarzyna Paluch

za umożliwienie telefonicznego wywiadu dziękujemy agencji koncertowej Good Music.