O tym, że na najnowszej, czwartej już płycie Jaga Jazzist (a właściwie Jaga, bo tak teraz podpisywane będą wydawnictwa zespołu) będziemy mieli do czynienia ze ścianą dźwięku przekonywały zarówno dostępne próbki promocyjnych mp3, jak i słowa samych twórców: „Powoli zaczęło wreszcie do ludzi docierać, ze nie próbujemy być dobrym zespołem jazzowym, próbujemy być dobrymi muzykami Jaga.” – i właśnie równie znamienny jest fakt zmiany nazwy zespołu, która wcześniej istotnie mogła sugerować, że grupa gra jazz.
W przypadku „What We Must” ten gatunek jest tu w zasadzie swoistym oddechem. O wiele więcej mamy gitarowego brzmienia, w które wtopiona jest elektronika oraz improwizacje na instrumentach dętych i perkusyjnych – a ich liczba jest imponująca, gra tutaj – bagatela – dziesięć osób. Nic więc dziwnego, że pojawiła się – jak wspominałam – ściana dźwięku, już od pierwszych sekund rozpoczynającego całość utworu „All I Know Is Tonight”. Z tym jednak znakomicie kontrastują momenty wręcz wyciszone, atmosferyczne, gdzie swoją melodię (właśnie na jazzową nutę) wygrywają trąbki, a towarzyszą im selektywne szarpnięcia strun gitary czy wokalizy.
„What We Must” to siedem utworów, w czasie których muzycy swobodnie bawią się konwencjami i napięciami, oscylując na granicy rocka i osobliwego fusion, zachowując przy tym właściwą sobie perfekcję czy dopracowanie. Poza tym jest w ich brzmieniu coś niezwykle norweskiego, dodatkowo przyprawionego pyłkiem a’la Ninja Tune. Efekt? Bardzo dobra płyta.
Nie obejdzie się tu jednak bez „ale”. Słuchacze, który bardzo przywiązali się do barw z pierwszego krążka Jaga Jazzist, oraz tacy, którzy oczekiwali „jazzu ze Skandynawii” mogą poczuć się zawiedzeni. Nie wiem też, czy dobrym pomysłem byłoby poznawanie grupy od „What We Must”. Muzyka Jaga od debiutanckiej płyty rozwija się w pewnym, może niedookreślonym, ale za to własnym i oryginalnym kierunku. Śledzenie tego jest pasjonujące.
Kaśka Paluch