Welcome back, Hybrid!
Hybrid – grupa, zespół… soundsystem, dwóch DJów i orkiestra. Masa brzmieniowa, instrumentalny rozmach, unikatowa głębia i energia muzyki osadzona w ramach połamanego bitu. Z tym właśnie kojarzy mi się Hybrid od czasu, kiedy siedem lat temu usłyszałam nagranie ich setu, w którym większość tracklisty stanowiły utwory z albumu „Wide Angle”. Nagrali go wraz z dziewięćdziesięcioosobową rosyjską orkiestrą federalną.
Później z Mikiem i Chrisem stało się coś niedobrego, album i sety które wyszły z ich warsztatu nie miały w sobie tego, co urzekło nas na poczatku twórczej drogi Hybrid. Było piosenkowo, nierzadko nawet house’owo, było za dużo wokalistów, a zabrakło pazura i – przede wszystkim – oryginalności oraz niezależności stylu, z której słynął walijski duet. Zabrakło nawet brzmienia, które pozwalało rozpoznać grupę po pierwszym takcie utworu. Dlatego informacja o nagraniu nowej płyty przez Hybrid wcale mnie nie ucieszyła. Nie chciałam znowu patrzeć jak ulubiony sound system, wjechawszy raz na równię pochyłą, pędzi po niej w dół, aż w końcu złamie sobie kręgi.
Dlatego właśnie „I Choose Noise” zmiotło mnie z powierzchni Ziemi.
Hybrid przypomnieli sobie najwyraźniej jak kiedyś robili muzykę, orkiestrowali utwory, jakie gałki przekręcali na swoim sprzęcie, by uzyskać satysfakcjonujące brzmienie. Do współpracy zaprosili wokalistów – w tym charyzmatycznego Perry’ego Farrella (czyżby pozazdrościli Thievery Corporation?), orkiestrę Northwest Sinfonia, znowu zaczęli łamać swój bit i całą konstrukcję utworów opierać na przejmującej harmonice. Przy pierwszym odsłuchu „I Choose Noise” poczułam się jak w wehikule czasu, przeniesiona do chwil, kiedy pokrętło głośności w sprzęcie z grającym krążkiem Hybrid odkręcało się maksymalnie bez poczucia obciachu. Twórcy „Finished Symphony” mogą pochwalić się teraz dziełami równie dobrymi – że wspomnę tylko o instrumentalnych „Last Man Standing” (absolutnie rewelacyjny pomysł z użyciem elektrycznej wiolonczeli solo), „Keep It In The Family” czy „Just For Today” z wokalem Kirsty Hawkshaw.
Tak, jak to było i przy „Wide Angle”, aranżacje orkiestrowe utworów to majstersztyk – na skalę muzyki, bądź co bądź, klubowej. Nie jest to oczywiście żaden Strawiński czy inny Musorgski, ale z drugiej strony orkiestra nie została też potraktowana jak wypełniacz, który równie dobrze można by było stworzyć na syntezatorze. Na „I Choose Noise” słychać, że grają żywi instrumentaliści – i że żaden automat nie mógłby ich zastąpić. Brawa dla Hallie Cauthery, Williamsa (nie… nie *tego* Williamsa, ale ten też jest dobry) i Bartona, którzy za to wszystko wzięli odpowiedzialność.
Hybrid powiedzieli kiedyś, że muzyka, jaką chcą tworzyć, ma pasować i do słuchania przed wieczornym wyjściem na miasto i w momencie, w którym nastawiamy się na chillout. To, czy osiągnęli swój cel na „I Choose Noise” pozostawiam do subiektywnej oceny każdego ze słuchacza. Jedno jest pewne – Mike i Chris zajęli się znowu tym, w czym są najlepsi. Mam nadzieję, że teraz już o tym nie zapomną.
Kaśka Paluch