Katowice, Elektroklub, 17 stycznia 2006, godz. 20.00
To był bajkowy wieczór. Co prawda na koncert nie poszedłem z konkretnym nastawieniem, że musi być i tak, muszę usłyszeć tą i tą piosenkę, że mają to zagrać tak i tak. Może właśnie dlatego nie tylko się na zawiodłem tym, co zobaczyłem/usłyszałem, ale zostałem po prostu oczarowany. Tej niedzieli w katowickim klubie Elektro wystawiono dwuaktówkę, której dwie główne bohaterki (wspierane przez dzielnie towarzyszących im muzyków) w różny sposób zademonstrowały, jak na chwilę oderwać się od codzienności, a także, ile wrażeń wciąż może dostarczać granie na żywo.
Paradoksalnie na koncert wybrałem się bardziej ze względu na support naszych rodaków niż na samą Donnę Reginę. A to za sprawą moich ciągot do bristolskich klimatów, które o wiele bardziej przemawiają do mnie niż avant-pop. Zacznijmy więc od początku… Do tej pory Elektro nie jawiło mi się jako klub koncertowy. Tymczasem świetnie zdał egzamin z przygotowania do imprezy. Myślę, że dopóki będzie się tu organizować tak kameralne występy, dopóty warto będzie pojawiać się w tym miejscu. Koncert był jednym z najmniej opóźnionych, na jakich do tej pory się pojawiałem. I bardzo dobrze. Kilka rzędów krzeseł, mała scenka – konkretny klimat, który sprawiał, że atmosfery oczekiwania się po prostu nie odczuwało. Na scenę wchodzą Miłka i Jacaszek. Już na wstępie na sali zagościła sympatyczna atmosfera. Miłka co piosenkę zagadywała nas, dbała o kontakt z publicznością, a przy tym jednym mruknięciem, szeptem czy gestem potrafiła zbudować ten knajpiany klimat. A mało kto naprawdę to potrafi. Miłkę podziwiam także za niesamowity luz, w którym tkwił też pewien urok.. Popłynął więc materiał z „Sequela”. Duet już na samym początku zabawił się w mały koncert życzeń dla niżej podpisanego – odegrano moje ulubione piosenki z płyty, poczynając od rozkręczacza „Ale”, a kończąc na nastrojowej „Astronomicznej jesieni”. Piosenkarka uwiodła znaczną większość (jeśli nie wszystkich) czystym, ciepłym i matowym wokalem, ale także bezpretensjonalną poezją. Aż chciało się z nią zagrać w bierki ;). Z zadania rozgrzania nas duet wywiązał się naprawdę przyzwoicie. Przez cały występ Michał pozostawał nieco w cieniu i chyba mu to odpowiadało. Pare trików, wyczucie, trochę dźwięków retro, trochę powiewu nowoczesności – to wszystko budowało bardzo delikatne, ale i przyjemne konstrukcje. Pierwsza część wieczoru upłynęła niezwykle szybko ze względu na krótki czas trwania utworów. Wcale nie chciało się jeszcze wpuszczać Donny Reginy na scenę. Ale kiedy już się pojawili…
Regina Janssen kontynuowała krótki kurs elegancji i urody występu. Śmiało możemy ją nazywać frontmenką grupy, co nie znaczy, że panowie Janssen i Irlinger nie mieli nic do powiedzenia. W ciągu półtorej godziny zaprezentowano materiał z nowego albumu „Slow Killer” (dosyć hermetycznego swoją drogą) poprzeplatane z tymi, które powstały już jakiś czas temu (wciąż świeże i świetnie brzmiące „Why” czy „Paser – By”). To, co uwodziło szczególnie (ten wieczór był jak jeden wielki flirt ;)) to ulotność wykonań i słodkie rozmarzenie, nutka melancholii. Przekonałem się, że cały ten avant-pop to nie znowu jakaś straszna bestia, ale jeszcze jedna wariacja na temat leniwego i przyjemnego grania, że ma w sobie magię. Dodatkowo Regina okazała się niezwykle sympatyczną osobą, co jakiś czas (z niemałym wysiłkiem) dziękująca po polsku. W tej części opłacało się znajdować nieco dalej od sceny, by swobodnie pokołysać się w rytm leniwych i interesujących dźwięków, nie przeszkadzając przy tym nikomu. Naprawdę ujmujący występ.
W ogóle wszystko tej niedzieli sprawiało wrażenie zaczarowanego. Obydwa występy, mimo, że rozbieżne gatunkowo, dawały pełny obraz jakiejś fajnej historii. Obie panie dały świetny przykład grania eleganckiego, wyważonego. Muzycy, których mieliśmy okazję tego wieczora słyszeć, zrobili to jednocześnie w tak lekki sposób, że udzieliło się to wszystkim zebranym. Bardzo dobrze, że są jeszcze tacy, którzy nie potrzebują jakichkolwiek fajerwerków, by zbudować klimat, stworzyć aurę i uwieść tym wszystkim słuchacza.
tekst: Rafał Maćkowski (el.greco)