Jako pierwsze media w Polsce rozmawiamy ze znanym londyńskim muzykiem, próbującym wyjść poza granice Wielkiej Brytanii, uzdolnionym perkusistą i kompozytorem – Aaronem Jerome. Współpracownik m.in. Nitina Sawhneya, a od niedawna solowy debiutant odpowiada na wszystkie pytania, na które musi odpowiedzieć debiutant.

aaronjerome

Kaśka Paluch: Swoją karierę rozpocząłeś od remiksowania utworów innych artystów. Dlaczego wybrałeś właśnie tę drogę?

Aaron Jerome: Kiedy skończyłem uniwersytet, pomyślałem, że najlepszym sposobem na zaprezentowanie wytwórniom czy innym artystom tego, co potrafię, będzie zrobienie kilku remiksów. Zwróciłem się do kilku wytwórni i artystów z prośbą o udostępnienie materiałów do remiksu. Wiele osób odniosło się entuzjastycznie do tej propozycji. Kilka remiksów naprawdę mi się udało i zostały one później wydane oficjalnie – jak te dla Nitina Sawhneya czy Loretty Heywood. To był dość łatwy sposób na zrobienie utworów z partiami wokalnymi i instrumentalnymi, których wtedy sam nie mogłem nagrać.

Właśnie, Nitin Sawhney. W kilku miejscach można przeczytać, że jesteście przyjaciółmi – możesz powiedzieć o tej znajomości coś więcej?

Nitina poznałem przez jego album „Beyond Skin”, kiedy byłem studentem. Ta płyta miała na mnie ogromny wpływ. Niekoniecznie ze względu na azjatycką duszę, ale przez wzgląd na miks soulu, jazzu i czegoś sennego, marzycielskiego. Po raz pierwszy poznałem Nitina osobiście podczas prac nad remiksem „Eastern Eyes”. Mój znajomy z college’u, Kevin Mark Trail z The Streets, śpiewał w tym kawałku i to była świetna okazja do przedstawienia mnie Sawhneyowi. Zrobiłem dla niego jeszcze dwa remiksy z kolejnych dwóch albumów – „The River” i „Journey”. Potem spotykaliśmy się na różnych imprezach np. w Fabric. Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze współpracować w niedalekiej przyszłości.

Na twoim debiutanckim albumie możemy usłyszeć wokale Bajki i Katrin deBoer. Jak je poznałeś i nakłoniłeś do współpracy?

Pierwszy raz usłyszałem Bajkę z Radio Citizen – grupie z wytwórni Ubiquity Records. Ma wyjątkowy, niepowtarzalny głos, więc zacząłem wręcz marzyć o współpracy z nią. W końcu poznaliśmy się na jej koncercie, pojammowaliśmy trochę. Pamiętam, że to było jakoś w październiku, było trochę zimno. Skontaktowałem się z jej wytwórnią i jakoś tak – od nitki do kłębka – udało mi się zdobyć jej numer telefonu. Umówiliśmy się na spotkanie i nagranie. Kathrin poznałem w sklepie, w którym pracowałem (IF Music). Słyszałem już jej zespół Belleruche, współpraca wyszła w pewien sposób naturalnie. Jest bardzo uniwersalna, jeśli chodzi o styl, z łatwością adaptowała podkłady, które jej podsuwałem.

Mimo, że w nagraniach współpracowało z tobą tak wielu artystów, twój album jest dość spójny. Musiałeś naginać jakoś styl wokalistów do swojego?

Zawsze wybierałem wokalistów, których wcześniejsze nagrania pod względem stylu odpowiadały także mnie. Nigdy nie dawałem wokalistom jakichś specjalnych wytycznych czy restrykcji. Poza tym myślę, że najlepsi wokaliści lubią eksperymentować ze swoim głosem w innych niż zwykle konfiguracjach.

Twoje aranżacje sugerują, że nie jesteś laikiem w kwestiach teorii muzyki. Uczyłeś się w szkole muzycznej?

Grałem na różnych instrumentach od dzieciństwa. Głównie fortepian, także na rogu. Dało mi to podstawy teoretyczne na temat akordów, melodii i struktur muzycznych. Podobnie jak gra w różnych grupach – od zespołów dętych po orkiestry. Gdy byłem młodszy nienawidziłem muzyki klasycznej, szczególnie smyczkowej. Ale kiedy usłyszałem jak to brzmi w muzyce filmowej albo w utworach zespołów takich jak 4Hero, zmieniłem zdanie. Teraz komponuję także i dla tych instrumentów i używam tradycyjnych form aranżacji w muzyce elektronicznej.

Na okładce „Time to rearrange” jest twoje zdjęcie z perkusją.

Perkusja to mój główny instrument. Zawsze byłem zafascynowany zjawiskiem rytmu, bardziej niż czymkolwiek innym. To była myśl przewodnia mojego albumu – bębny. Poza tym pomyślałem, że chciałbym zrobić fajne zdjęcie!

Skoro jesteś tak zafascynowany rytmem swoje utwory też tworzysz od niego?

Nie, generalnie zaczynam od zagrania kilkuu akordów. Chyba, że robię coś szybszego, wtedy zaczynam od basów i snare’ów. Sposób pisania muzyki zależy od mojego nastroju. Więc jeśli właśnie wracam z klubu, chcę napisać coś na dancefloor. Kiedy jest późno, noc, a ja mam możliwość komponowania, pewnie napiszę coś bardziej ambientowego.

Planujesz trasę ze swoim nowym albumem?

Mam zamiar zagrać w wielu miejscach świata ze swoim zespołem. To będzie pewnie powolny proces, ale pracuję nad powiększeniem swojej publiczność i wyjściem z muzyką poza Londyn.

Jak to będzie wyglądało na scenie?

Mój zespół składa się z siedmiu osób. Dwóch wokalistów, basisty, bębniarza, gitarzysty i klawiszowca. Plus ja na elektronice. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zaprosić na scenę także kwartet smyczkowy i harfistę!

A wpadniesz do Polski?

Jasne, jeśli tylko dostanę zaproszenie (śmiech)

rozmawiała: Kaśka Paluch