Everything But The Girl, duet znany światu z singla „Missing”, popularnego głównie w wersji zremiksowanej przez Todda Terry’ego, zrobił sobie niemal ćwierć wieku przerwy między kolejnymi albumami, czym prześcignęli Portishead (15 lat od „Third”, co wydaje się osiągnięciem naprawdę marnym przy wyniku Tracey i Bena, hehe). 

Wspominam o tym nie dlatego, że coś wypominam – nie przyszłoby mi to do głowy (he he). Sama Thorn zwróciła na to uwagę, tłumacząc, że gdy rozpoczęli pracę nad płytą w 2021 roku, starali się utrzymać to w tajemnicy, „Presja związana z wyczekiwaniem następcy >>Temperamental<< tak długo, była tak duża, że chcieliśmy swobodnie eksperymentować, bawić się muzyką i zobaczyć co z tego wyjdzie”. 

No i co wyszło? Przyjemna mieszanka akustycznego popu i elektroniki, czyli to, z czym EBTG dokładnie się kojarzy. Jako, że jestem świeżo po różnych kursach miksowania muzyki i zwracam na to dużą uwagę, mogę zauważyć, że w miksie wyróżnia się przede wszystkim głos Tracey Thorn, a brzmienie generalnie przyciąga ciekawą klarownością i selektywnością instrumentów.

Fajne w nowej muzyce EBTG jest to, że koncentruje się na tekście, melodyce i sięga po bardzo różne rozwiązania brzmieniowe. Nonszalancko zarzucają syntezatorami, zgaduję, Juno albo Jupitera od Rolanda. Balladki przekładają się z rzewnymi danece’owymi utworami. Faktycznie, zabawa i eksperyment. Brakuje mi tylko jednego, tego onirycznego, zamglonego, z lekka przymulonego miksu, jak z „Single” jak z płyty „Walking Wounded”. Ale poza tym bardzo ładny powrót.

Ale ciekawi mnie jedno i będzie to raczej pytanie z retorycznych – czy dzięki tej płycie Everything But The Girl zyska nowych słuchaczy? To pewnie zależy od tego jak dobrze sobie radzą na Tiktoku…

Kaśka Paluch-Łukasiak