Dziesięć lat po wydaniu ostatniego studyjnego albumu, Faithless wracają z „All Blessed”, zestawem nowych produkcji z gościnnym udziałem m.in. Damiana Jurado, L.S.K., Caleba Femi czy Jazzie B. Za to… bez Maxi Jazza. Czy Faithless bez Maxi Jazza to nadal Faithless… nowa płyta próbuje odpowiedzieć na to pytanie.
Gwoli wyjaśnienia, nieobecność Jazza wynika z jego zaangażowania w inny projekt, The E Type. Sister Bliss przyznała, że „tęsknią za nim”, ale już pora na świeże. „Nasza ostatnia trasa koncertowa miała tytuł >>Przekazanie pałeczki<< i nawet nie wiedzieliśmy jak proroczy się okaże. Teraz przekazujemy pałeczkę nowym, świeżym, przemyślanym, inteligentnym głosom i artystom”. Bliss dodała też, że Maxi Jazz postawił poprzeczkę bardzo wysoko. Dużo w tym prawdy…
… nowe głosy to bowiem nie tylko nowe teksty, których czasem wydaje się za dużo. Maxi Jazz potrafił bardzo krótkimi zdaniami, kilkoma wyrazami niemal, sprawić, że przechodziły mnie ciarki („Just below my skin… I’m screaming”). Jazz to także barwa głosu, tak nieodłącznie kojarzona z Faithless, że jego brak zabrał zespołowi spory kawałek jego charakterystycznego brzmienia.
Mimo wszystko są momenty, w których ten klasyczny klimat muzyki Faithless zostaje przywołany i dzieje się to głównie na początku albumu. Począwszy od „Poetry”, w którym nawija Suli Breaks, angielski poeta. Poeci biorący udział w slamach (pojedynkach słownych) zwykle dobrze sobie radzą w takich zadaniach (patrz: Kae Tempest z Ninja Tune) i tutaj się udało. Podobnie w „I Need Someone” – to śpiewana strona Faithless, w którym głos jest wprawdzie mało znany, ale elektronika pod spodem zdecydowanie wywołuje sentymenty i daje jasny znak: tak, to Faithless.
Słuchając „All Blessed” myślę, że zaproszenie do udziału w tych nagraniach artystów młodych, świeżych, nieznanych szerzej – i w dodatku poetów – to krok odważny, szczególnie w 2020 roku. Sister Bliss chce dziś do Faithless przyciągnąć nie gwiazdorskimi nazwiskami, ale marką Faithless i obietnicą nowości. Dido, kiedy śpiewała z Faithless na ich pierwszych płytach, też była artystką nieznaną. Czy artystów, których słyszę dziś, czeka podobny rozgłos? Pewnie nie, bo czasy są inne, a nadprodukcja gwiazd i tak jest wysoka. Ale to zagranie okazuje się bardzo „faithlessowe”.
„All Blessed” otwiera nowy rozdział w historii Faithless, ale karty tej książki są przekładane ostrożnie. W warstwie kompozycyjnej i brzmieniowej dostajemy to, za co Faithless zawsze lubiliśmy. Wierni fani powinni czuć satysfakcję. Czy to jednak przyciągnie nowe uszy? Nie sądzę. Żaden utwór na albumie nie ma potencjału wielkiego przeboju, którym Faithless mogliby się przebić (no, może „Synthesizer”). Póki co trudno im nawet o sobie przypomnieć – w chwili pisania tej recenzji „All Blessed” nie ma nawet swojego miejsca na Metacritic, a recenzji jest garstka. A szkoda, bo dla tego emocjonalnego transu warto poświęcić trochę czasu.
Kaśka Paluch