Obserwując zachwyty pisane przez moich kolegów po fachu z przedpremierowego odsłuchu „3 Symfonii” w interpretacji Beth Gibbons, zastanawiałam się, co mi ta cała sytuacja przypomina. Aż w końcu odkryłam, że przecież baśń Andersena, tę w której król chodzi nagi, a nikt nie ma odwagi tego przyznać, więc wszyscy zachwalają jego szaty. Czytam recenzje, słucham histerycznych braw zapisanych na nagraniu i zastanawiam się: no hej?

Jestem szalikowcem Beth Gibbons, Portishead i „3 Symfonii” Góreckiego, ustalmy to od razu. I już przy okazji zapowiedzi tej premiery wyraziłam jednocześnie zachwyt i sceptycyzm związany z tym pomysłem. Jakkolwiek bowiem pochwalam ideę „artystów ponad podziałami gatunkowymi” i sztuki dla wszystkich, tak jednak – z perspektywy muzykologa i muzyka – efekt pracy Gibbons i Pendereckiego nad „3 Symfonią” trudno mi odebrać z równym entuzjazmem, co (prawdopodobnie) większość słuchających. Moim zdaniem, album wydany przez Domino na pewno pojawi się na półkach fanów Portishead, kolekcjonujących wszystkie płyty z nazwiskiem Gibbons na okładce, ale nie pojawi się na półkach melomanów i miłośników muzyki klasycznej. A to coś o tym projekcie mówi.

Gwoli wprowadzenia, opowiedzmy tę historię jeszcze raz. Portishead przyjeżdża do Krakowa, zagrać koncert w ramach festiwalu Sacrum Profanum. Pomysł zaśpiewania „3 Symfonii” rodzi się w głowie ówczesnego dyrektora imprezy, Filipa Berkowicza, który szybko zasiewa go w głowie Beth Gibbons, która już niedługo później przedstawia utwór na koncercie z Narodową Orkiestrą Symfoniczną pod batutą Krzysztofa Pendereckiego. Dziś wydana płyta jest zapisem tego wydarzenia.

W materiałach prasowych czytamy, jak wokalistka uczyła się śpiewać polski tekst utworu z zapisu fonetycznego i jak zmagała się z utworem napisanym na sopran, kiedy jej barwa to zdecydowany kontralt. Brzmi to – i jest – urocze, trochę nawet rozczulające i wskazujące sporą determinację, ale też (a może przede wszystkim) odwagę Gibbons, która porwała się na coś, na co większość muzyków nigdy by się nie zdecydowała. 

Bo świat muzyki klasycznej jest jednocześnie prosty i okrutny: nie wykonujesz utworów, które nie są dla ciebie. Pomijam już to, że codziennie śpiewacy operowi uczą się wielu godzin tekstu w obcym im języku i nikt ich za to specjalnie nie chwali, taki jest po prostu wymóg. Ale jeśli mój głos to alt, nie śpiewam utworów na sopran. Odpada mi większość ról wiodących w operach i pokaźny rozdział z literatury muzyki wokalnej. No trudno. Life isn’t fair. Jeśli moja technika mi na to nie pozwala, nie zagram Koncertu skrzypcowego Chaczaturiana. Mam milion innych koncertów solowych do wyboru, ale nie ten. W szkołach muzycznych szybko uczysz się przede wszystkim tego: nie dasz rady, to po prostu tego nie robisz. No i z czysto prozaicznych powodów, jeśli gram na skrzypcach, nie wykonam utworu na kontrabas, CHYBA, że przetransponuję sobie kompozycję, dostosowując ją do moich wymagań, a przede wszystkim do wymagań mojego instrumentu. 

Transpozycji, przekomponowania, modyfikacji – tego właśnie zabrakło w projekcie „3 Symfonii” z Beth Gibbons. Jedyne, co słyszę, to że Krzysztof Penderecki prowadząc orkiestrę, zdecydował się na interpretację dzieła w najszybszym z możliwych temp, prawdopodobnie po to, by uniknąć uduszenia wokalistki. Partie zapisane w niższych rejestrach są więc całkiem do zniesienia, jednak tam, gdzie Górecki sięga w najwyższe rejony partytury, w miejsca, z którymi sopranistki nie mają większego problemu, Beth Gibbons po prostu nie daje rady. W niektórych momentach – jak kulminacja drugiej części – słucha się tego z trudem. 

Trzecia część „Semplice”, w której frazowanie partii sopranu jest najkrótsze, wypada w tym świetle zdecydowanie najlepiej. Wprawdzie w ogóle nie rozumiem polskiego tekstu, ale przynajmniej słucha się tego bez palącego uczucia desperackiej chęci rzucenia się na pomoc wokalistce. W zwrotce rozpoczynającej się od słów „Lezy on tam w grobie, a jo nie wiem kandy” Beth zastosowała bardzo przyjemny dla ucha ozdobnik, trochę w manierze irlandzkich piosenkarzy. I dopiero teraz poza galopującym strachem słychać, że Gibbons udało się też wykrzesać z tego trochę zabawy, przyjemności i przestrzeni na coś od siebie. Trzecia część nagrania to Symfonia w takim kształcie, w jakim wyobraził to sobie pewnie Berkowicz: słychać tu Portishead, Beth Gibbons, Góreckiego i Pendereckiego, ale nie słychać zgrzytania zębów. Gdyby to była jedyna część nagrana w tym projekcie, bez wahania uznałabym go za sukces.

Podziwiam Beth za podjęcie się tego tematu, chociaż uważam, że nie powinna była tego robić. Będę projekt wspominać z sentymentem, ale do słuchania już nie wrócę.

Kaśka Paluch

fot. Domino Recordings