Skalpel Big Band @ Stary Maneż, Gdańsk 22-02-2019
Duet Skalpel przypomniał mi o sobie w bardzo przyjemny sposób na zeszłorocznej (skądinąd nadzwyczaj udanej) edycji katowickiego Off Festivalu. Chociaż w pełni zasługiwał na to, żeby pojawić się tam jako jedna z gwiazd sceny głównej, to nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że lepiej byłoby usłyszeć go w bandowym wydaniu w jakiejś zamkniętej przestrzeni, najlepiej zadymionym, przyciasnym klubie, gdzie klimat będzie gęstniał z wykonu na wykon. Dlatego stwierdziłem, że największe pochwały schowam do kieszeni i spróbuję złapać chłopaków na regularnej trasie koncertowej.
Taka okazja nadarzyła się tej zimy, kiedy to Igor Boxx i Marcin Cichy postanowili raz jeszcze ruszyć w Polskę, zabierając ze sobą nie tylko laptopy i stół mikserski, ale też wieloosobowy zespół, który pod batutą Patryka Piłasiewicza miał zaprezentować nam nowe oblicze muzyki duetu nagrywającego swego czasu dla kultowego labelu Ninja Tune. Punktów na ich trasie nie jest zbyt wiele, dlatego tym bardziej warto starać się złapać ten skład, jeśli tylko macie ku temu sposobność. Nasza załoga zainaugurowała zimową trasę Skalpel Big Band w gdańskim Starym Maneżu. I było to naprawdę godne otwarcie.
Gdybym miał wytłuścić w szyldzie Skalpel Big Band tylko jedno słowo, padłoby na ‘Band’. To właśnie wokół niego wszystko się kręci i to ono stanowi o sile tego przedsięwzięcia. Elektronika w wydaniu Igora i Marcina, stojących w centrum, ale jednak za zespołem, ogranicza się do delikatnych pasaży, podrzucania znanych sampli (jak cytat otwierający „Theme from ‘Behind the Curtain’”) czy po prostu tła stanowiące niejako uzupełnienie tego, co się dzieje na scenie. To jednak pełnoprawny zespół stoi tutaj na pierwszym planie i powierzenie mu zaprezentowania znanych nam kompozycji w aranżacjach rozpisanych na wieloosobową sekcję dętą, gitarę, bas, klawisze i perkusjonalia okazała się wybornym wręcz pomysłem (piątka dla autora całego tego zamieszania: Patryka Piłasiewicza). Całość zyskuje dzięki temu pewną dostojność i elegancję, a stężenie jazzu w jazzie jest tu po prostu dużo wyższe.
Materiał prezentowany na tegorocznej trasie jest dość przekrojowy i z pewnością ucieszy każdego spragnionego starszych brzmień duetu. Dla mnie występ wszedł na właściwe tory, gdy zespół zaserwował nam trzeci w kolejce „High”, czyli opener z ich debiutanckiego krążka. Niewątpliwym highlightem jest „Flying Officer”, który otwiera improwizacja Damiana Kostki na kontrabasie – jednego z największych bohaterów tego wieczoru. Zresztą, sądząc po reakcji, publika była podobnego zdania. Świetnym wyprowadzeniem na ostatnią prostą jest też kawałek „Sculpture” – w jego aranżacji nie zmieniłbym ani jednej nuty. Na deser zespół serwuje zaś podwójny bis z coverem Tomasza Stańki oraz autorską kompozycją Piłasiewicza.
Gdybym miał się czegokolwiek czepiać, byłaby to sama kwestia rozimprowizowania się zespołu. Dla każdego z muzyków przewidziane jest odpowiednie miejsce i czas antenowy, w trakcie może popłynąć z powierzonym mu tematem. Takie jest też jedno z głównych założeń projektu: Skalpel tworzy grunt, na którym potem ma już działać band. Chciałoby się, żeby niektóre kompozycje nie urywały się tak szybko, a improwizacje w wykonaniu poszczególnych muzyków trwały nieco dłużej.
Po regularnej części występu Igor z ogromną skromnością wyraził radość, że cieszy go fakt, że na widowni jest jednak więcej osób niż na scenie. I tu mój gorący apel: wypełniajcie szczelnie sale koncertowe, gdzie będzie Wam dane usłyszeć Skalpel Big Band. Przypomnicie sobie, jak solidną marką jest polski nu-jazz i że nie ma lepszej sposobności do obcowania z taką muzyką jak usłyszenie jej na żywo.