Historia muzyki wystukiwana jest w rytm dźwięku pustych kieliszków odkładanych na barowy blat albo oddechów odmierzanych białym proszkiem. I tak do wystukania ostatniego rytmu. Muzycy to specyficzna grupa ludzi – nadwrażliwi, często wewnętrznie sprzeczni i wrzuceni w świat imprez, które chętnie pomagają im zapomnieć o nadmiarze bodźców i odczuć. I gra gitara – a póki gra, są nieśmiertelni. Aż struny się nie rozstroją. Wtedy już tylko żyją wiecznie na kręcącej się płycie winylowej, jeśli ktoś obudzi ich do życia igłą gramofonu.
No cóż, nic tak nie zwiększa sprzedaży płyt, jak nagła śmierć gwiazdy. Szczególnie, jeśli gwiazda miała jakąś skomplikowaną biografię – wtedy to już pewnie będzie platynowo. Tak jak w okrytym złą sławą „klubie 27” – grupie niezwykłych artystów, którzy umarli w wieku 27 lat. A trzeba przyznać, że są wśród nich największe legendy muzyki. Znajdziemy tam Kurta Cobaina, wokalistę Nirvany, który przedawkował narkotyki i do dziś trwa spór, czy było to zabójstwo, czy samobójstwo. Znajdziemy tam też Amy Winehouse, o której film dokumentalny przyciągnął do kin rzesze fanów – czy to muzyki, czy kina, czy po prostu biografii niezwykłych ludzi. Jazzowa wokalistka, na siłę wtłoczona do popkultury i dźwigająca ciężar sukcesu, jednocześnie nie radząca sobie psychicznie ze sławą. Tu zaczyna się podróż Amy przez rozmaite używki i alkohol, która ostatecznie zakończyła się w 2011 roku.
Żyje się tylko dwa razy
Przynajmniej muzycznie. Raz w czasie kariery, drugim razem w nagraniach, których legenda zwiększa się niestety po śmierci artysty, nawet jeśli przez całe życie żył on na krawędzi. Jak dodaje ekspert portalu kalibracja-alkomatu.pl: „Alkohol może zabijać przez długie lata – powoli wyniszcza organizm, choć na pierwszy rzut oka nie musi dawać o sobie znać. Czasem trudno też wyczuć tę cienką granicę między piciem dla przyjemności a piciem z konieczności, które jest już alkoholizmem”. Tak było w przypadku Whitney Houston, która zmieszała narkotyki z alkoholem, co było przyczyną jej śmierci kilka lat temu.
Ale uzależnienia współgrały z muzyką współczesną już wiele dekad temu i zabierały prawdziwe ikony, jak Elvis Presley, który przez drugą część swojej kariery przypominał raczej karykaturę samego siebie niż wyznacznik trendów, który swoim charakterystycznym stylem otwierał czarnoskórym drzwi do popularyzowania ich muzyki i wpływał na całe pokolenia artystów.
Jak mówi nam ekspert portalu Kalibracja Alkomatu: „Wrocław, w którym mieszkam, jest bardzo muzycznym miastem. Codziennie na ulicach mijam muzyków, którzy albo coverują wiecznie żywe piosenki legendarnych artystów, albo bardzo mocno się nimi inspirują – muzyka jest nieśmiertelna, niezależnie od tego, czy artysta żyje z nią, czy w niej”.