Ji-Hun Kim i Julian Braun, czyli Kim Brown, deephouse’owy duet z Berlina, właśnie pochwalił się swoją drugą, długogrającą płytą. Po sesji z „Wisdom Is A Dancer” wiem dlaczego można się w nich zakochać, ale wiem też dlaczego świat na ich punkcie nie oszalał.

Kim Brown, fot. materiały promocyjne
Kim Brown, fot. materiały promocyjne

Mimo, że deephouse to obok bigroomu chyba jedna z najbardziej popularnych odmian hiperpopularnego house’u. Zakładając oczywiście, że rozumiemy czym jest deep house. Ale terminologie na bok, bo chodzi o to, że w muzyce Kim Brown jest wszystko, co z pozoru powinno zapewnić im globalny szał. Miarowy, miękki bit, nastrój chilloutowo-refleksyjny, konstruowany w oparciu o oniryczne melodie z klawisza. Do tego ciepły, wpełzający często z nienacka bas, który wypełnia brzmienie po brzegi. Temu, co słyszymy na „Wisdom…” zdecydowanie bliżej do kompozycji niż do produkcji.

Jednocześnie Kim Brown zdają się nie wychodzić poza swój schemat, zakładający wysoki stopień powściągliwości w wyrazie. Nie decydują się ani na wprowadzenie czegoś odważniejszego w samej konstrukcji utworu, ani w jego brzmieniu. Album płynie swobodnie i spokojnie, często nawet nie zaprzątając za bardzo uwagi swym jednolitym odcieniem. Fakt, unikają tym produkcyjnego przewalenia tak typowego dla tego rejonu sceny. Więc chodzi chyba o to w jakim nastroju po album Kim Brown sięgamy. Jeśli potrzebujecie mocniejszych wrażeń, nawet nie w sensie brzmieniowych afektacji ale raczej emocjonalnej rozpusty i przeorania – przeczekajcie to z kimś innym. Jeśli zaś marzycie o otulającym neurony ciepłym housie – bierzcie na raz.