W tym zdaniu niewątpliwie jest wiele prawdy, bo choćby nie wiem jak idealna i kochana była twoja rodzina, zawsze przychodzi taki moment, że masz ochotę… rozjechać ją walcem

rodzina-brytyjka

… Albo przynajmniej wyjść z domu i nie wracać, a oni niech robią, co chcą. Nie mam tu wcale na myśli jakiejś dalekiej rodziny, z którą spotykamy się raz od wielkiego dzwonu, czyli na przykład na święta i która irytuje nas na każdym kroku, wszystko wie lepiej, podrzuca kąśliwie jakieś cudowne porady i tak dalej. Kto tego nie zna? Każdy. Najgorsze jest to, że mówię tu o najbliższej rodzinie, domownikach, czyli o ukochanym mężu i cudownych dzieciach.

Przez 90% czasu rodzinka faktycznie jest cudowna. Mąż jest kochany i czuły, zawsze pomoże i wesprze, przyniesie pieniądze do domu, zabierze do kina. Dzieciaczki są pocieszeniem w każdym problemie, radością, jest z nimi mnóstwo śmiechu, a ich „kocham cię mamusiu” zawsze rozbraja. Jednak w życiu każdej kobiety są takie dni (niekoniecznie TE dni), kiedy wszystko ją drażni, kiedy chciałaby pobyć sama, zrobić coś tylko dla siebie, zrelaksować się chociażby w wannie, w kąpieli, przy akompaniamencie jakiejś uspokajającej muzyki i w towarzystwie świec zapachowych, jeśli nie w SPA, czy salonie masażu. Wtedy zazwyczaj rodzinka staje się najbardziej nieznośna.

Nagle dzieci się kłócą o to i o tamto, nagle mąż oznajmia, że idzie z kolegami na piwo i zostaniemy cały wieczór same z rozwrzeszczanymi dziećmi. Chcąc nie chcąc wyskakujemy z wanny i widzimy szarpiące się już nie na żarty dzieci, zakładającego buty męża, który nie reaguje na nic, więc pewnie mentalnie już jest na piwie, po czym pędząc do naszych pociech w celu ich rozdzielenia, potykamy się o klocki najmłodszego dziecka, które płacze wniebogłosy, bo zgłodniało. Można oszaleć! Rozdzielamy dzieci, najmłodsze bierzemy na ręce i z wyrzutami informujemy męża, że chyba zwariował zostawiając nas w tym domu wariatów. Ale to teraz jak grochem o ścianę, policzymy się z nim jak wróci. Znacie to, drogie panie?

Albo inna sytuacja. W domu finansowo się nie przelewa, ale jednak raz w miesiącu można spełnić jakąś swoją zachciankę. Planujemy zatem wyjście na babskie zakupy, może z koleżanką, może z siostrą, wszystko jedno. Przydałyby się jakieś nowe spodnie, a i buty raczej powinny być zmienione już kilka sezonów temu. No nic, trzeba będzie jakoś przeboleć 200 zł, ale może uda się wyrwać jakąś ciekawą promocję. Wszystko, byleby tylko zaoszczędzić parę groszy, żeby wykarmić 4 kochane buzie. Zacieramy rączki na myśl nie tylko o zakupach, ale i o tym, że wreszcie odgryziemy się na mężu za to wyjście na piwo i teraz to on zostanie sam z dziećmi.

Sielanka kończy się wraz z powrotem starszych dzieci ze szkoły, kiedy okazuje się, że plecak jednego z nich się podarł i do niczego się nie nadaje. Zatem trzeba będzie kupić dziecku nowy plecak. Raptem drugie zaczyna płakać, że też chce nowy plecak, bo jak to tak, że siostrzyczka będzie mieć nowy, a ona taki brzydki stary. Dwie godziny lamentowania i w końcu zapada decyzja: kupić nowe plecaki do szkoły dla dzieci ze strony https://www.brytyjka.pl/plecaki-szkolne-cat-19.html. Czyli już co najmniej 150 zł. Nagle mąż odchrząka znacząco i mówi, że w sumie od dawna o tym myślał, więc może przy okazji kupić by mu plecak na laptopa, bo robi, z siebie błazna nosząc laptop do pracy w bawełnianej torbie na zakupy. No jasne, kolejne co najmniej 70 zł, bo przecież nie może mieć byle jakiego plecaka za 30 zł. Aha, jeszcze najmłodsze dziecko zaczyna coś gaworzyć i przypominamy sobie, że przecież pampersy są na wykończeniu no i trzeba uzupełnić zapas mleka. Cóż, żegnajcie spodnie, żegnajcie buty… Z rodziną najlepiej na zdjęciu.

fot. materiały nadesłane
artykuł sponsorowany18