Po tegorocznej edycji festiwalu Waves Bratislava wiem, że do Bratysławy warto pojechać z kilku powodów: mają świetne zagłębie klubowe, festiwal jest miejscem, w którym poznasz więcej niż można sobie wymarzyć, a w okolicach Bratysławy po tym wszystkim nieźle odpoczniesz.

Przyznam się bez bicia, że choć odwiedzałam słowackie festiwale (z naciskiem na Bazant Pohoda w Trenczynie, z którym kilka lat temu zresztą udanie współpracowaliśmy) i nałogowo słucham słowackiego RadioFM, to alternatywna scena tego kraju nie jest mi szczególnie dobrze znana. Najbardziej chyba hiphopowe zespoły, bo Słowacy hip-hop mają wyborny. I można to stwierdzić nawet nie rozumiejąc języka. Podczas konferencji na Waves Festival Bratislava odbyła się rozmowa na ten temat zresztą – słowaccy hiphopowcy są tak dobrzy, że spokojnie mogliby podbijać świat, ale do tego potrzebują języka angielskiego. Rapowanie Słowaków po angielsku mogło by już jednak nie brzmieć tak autentycznie, więc to jest błędne koło, z którego wyjście musi znaleźć jakiś mądry człowiek. Prawdopodobnie będzie to jeden ze słowackich hiphopowców.

Stara Trznica, fot. Ondrej Koščík
Stara Trznica, fot. Ondrej Koščík

Ale o hip-hopie z Bratysławy będzie najmniej, bo podczas słowackich Wavesów za wiele go nie słyszałam. Festiwal stał się za to doskonałą okazją do tego, by poznać też propozycje muzyczne z innych krajów europejskich – taki jest jego cel. Przez niemal trzy dni (licząc imprezę otwarcia z Mikiem Skinnerem), 128 artystów z Łotwy, Litwy, Estonii, Finlandii, Polski, Czech, Słowacji i Węgier i innych, creme de la creme tamtejszych scen, prezentowali swoje talenty, próbując zainteresować swoją muzyką międzynarodową publiczność, dziennikarzy i delegatów. Ta formuła jest jedyną możliwością, ale jednak trochę brutalną – ilość koncertów, jakie odbywają się podczas nocy, jest tak duża, że jeśli jakiś artysta nie przykuje naszej uwagi przez – powiedzmy – 10 minut, to się go opuszcza na rzecz innego. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to więc format dla muzyków, których propozycja jest interesująca, ale wymaga skupienia, większej ilości czasu, oswojenia.

Poza tym, że Waves Bratislava było czasem do spotkań z artystami, był też najlepszą możliwością do poznania samej Bratysławy. Dla mnie przede wszystkim Bratysławy klubowej. Zaczęliśmy od lokalu o nazwie Nu Spirit Club, w którym na rozpoczęcie imprezy zagał Mike Skinner, czyli The Streets. Miał to być dj set, więc – co zrozumiałe chyba – obawiałam się wciśnięcia play i tyle. Miło mnie Skinner zaskoczył, bo to, co zaprezentował przypominało raczej jednoosobowe show niż tradycyjny set didżejski. Szczególnie na początku, kiedy porównał atmosferę z Nu Spirit do zoo, zapodając później ogniste, szalone jungle. Nie brakowało w jego secie oldschoolowych brzmień, więc ci, którzy pamiętają z lat – powiedzmy – licealnych, płyty The Streets, a przy okazji też popularne w tamtym czasie 2stepy, uk garage, drumandbassy, stale pompowaną scenę jungle’ową, musieli być (jak ja) zachwyceni. Skinner mieszał te klasyczne brzmienia z najnowszymi, z Kendrickiem Lamarem na czele, dużo mówił do mikrofonu, ale bez męczącego over-hype’u. Co mogło jedynie zmęczyć, to zbyt duża ilość backspinningu, trudno było dać porwać się muzyce. Ale jak już wspomniałam, to był show tego człowieka, a nie jakiś tam dj set do tańczenia 🙂

Poza wspomnianą sceną hiphopową, Słowacy mogą pochwalić się też świetną muzyką klubową. Nie trzeba tu chyba nikomu przedstawiać B-Complexa, producenta z Bratysławy, który zachwycił przedstawicieli Hospital Records i od paru lat w tym prestiżowym miejscu wydaje swoje utwory. B-Complex na Wavesach nie grał, ale brał udział w konferencji. Grał za to Stratasoul, reprezentant Słowacji w Red Bull Music Academy (a właściwie Bass Campu). Zgoła inna jest jego propozycja, dużo bardziej basowa, zahaczająca o dubstep i wzbogacona o wokale.

W ogóle wydawało się, że elektronika na Waves Bratislava królowała. Nawet jeśli prezentowane projekty nie były stricte elektroniczne, to każdy muzyk tak obstawiony był sprzętem, samplerami i innymi zabawkami, że trudno już wyobrazić sobie muzykę bez nich. Nie dało się nie zauważyć sporej ilości duetów producent+wokalistka. W tej niszy Polskę reprezentowali oczywiście Xxanaxx, austriacka Leyya (acz ona pojawiła się z nieco większym składem na scenie), panie LCMDF z Finlandii i Berlina czy Nicole Jaey i Harry Jen. Wiedeńczycy wydali mi się sympatyczni, ale ich propozycja muzyczna wskazuje, że Austria raczej goni resztę Europy w tym temacie niż dyktuje trendy (jak onegdaj bywało). Ładne to wszystko było, ale zbyt ograne już, żeby wzbudziło zachwyty. Znając propozycję Ncole Jaey z caTekk trochę żałuję, że to nie ten skład zaprezentował się na Waves Bratislava.

Co innego Czesi z Ohm Square, groteskowy trip-hop jaki zaproponowali, mieszany od czasu do czasu z mrocznym nujazzem oraz zachowaniem na scenie zdradzającym niezłe z nią obycie i doświadczenie, było jednym z ciekawszych punktów piątkowego programu festiwalu. Wspomniani Xxanaxx czy Nicole Jaey zagrali w klubie KC Dunaj – niezwykle fascynującym miejscu w Bratysławie, o którym warto powiedzieć coś więcej. Do sali koncertowej i baru trafiamy jak do sklepu, windą towarową bądź klatką schodową udekorowaną cytatami z klasyków literatury (np. Baudleaira). W każdym razie na klub, przynajmniej na pierwszy rzut oka, to nie wygląda. A na 4. Piętrze poza cudownym widokiem na nocną Bratysławę z zamkiem w centralnym punkcie, doskonałe trunki, lana Kofola, świetne piwo, wystrój przypominający trochę dom kultury a trochę księgarnię – w każdym razie było to jedno z najprzyjemniejszych miejsc festiwalu. I z całą pewnością warto polecić KC Dunaj każdemu, kto wybiera się do Bratysławy też poza festiwalem, a lubi przebywać w miłych miejscach.

Innym miłym miejscem byłą księgarnia Gorilla.sk, w której drinki podawane są w słoikach. Tam panowała atmosfera poetycka i songwriterska, prezentowali się głównie artyści, którym towarzyszyła gitara lub zespół akustyczny. Klimat domowy, jaki się tam tworzył, służył odreagowaniu nadmiaru wrażeń. Zresztą sami zobaczcie – czy można sobie odmówić koncertu w takim miejscu.

Wspominałam o popularności duetów producencko-wokalnych, trzeba więc wspomnieć też o tych artystach, którzy sami sobie wokalem i produkcją są. Chyba najważniejszą ich przedstawicielką jest ADI, artystka, która do Bratysławy przyjechała aż z Tel Awiwu, doskonale znana miłośnikom szeroko pojętych nowych brzmień, bo intensywnie hajpowana przez zachodnie media. Tu znów króluje bass music, postdubstepowe klimaty i brzmienia artystycznego popu.

W futurystycznym klubie Dole, który na pewno przypadłby do gustu entuzjastom mroczych podziemi rozświetlanych neonami, zaprezentowali się Femme En Fourrure, duet z Finlandii (znów elektronika plus wokal). Wyczytałam, że FEF robią muzykęmiędzy innymi na wybiegi modowe – to trochę słychać, w dobrym sensie. Podobnie jak bardzo silne inspiracje dokonaniami The Knife.

Wracając do tematu słowackich didżejów i producentów muzyki klubowej, warto dodatkowo zwrócić uwagę na Ninę Pixel. Didżejka bardzo intensywnie skupia się na i eksploruje temat techno, szczególnie brzmienia Berlina. Gra szeroko, przestrzennie. Dla tych, którzy śledzą scenę techno od dawna i dla tych, którzy dopiero co złapali się na wzbierającą falę popularności gatunku w Polsce – zdecydowanie warte uwagi.

Last but not least – trzeba było odwiedzić też teatr MDPOH, w budynku z 1955 roku, który pierwotnie powstał jako bank, a teraz jest używany jako siedziba departamentu Słowackiego Teatru Narodowego. Kameralne, przytlnce wnętrze posłużyło jako scenografia między innymi do występu Fismolla, ale też dla litewskich triphopowców, Leona Somova i Jazzu. Leon wcześniej parał się produkcją skomplikowanych struktur IDM-owych, nadal zresztą to robi, bo współpracuje też zi nnymi niż Jazzu wokalistkami. Ale akurat w tym projekcie tworzą coś, co można najkrócej opisać jako bardzo klasycznie triphopowe kompozycje, podrasowane odrobinę potężniejszą elektroniką. Przez nich straciłam trochę innych występów – spóźniłam się między innymi na koncert Endy’ego Ydena – ale trudno się było od nich oderwać. Niemniej na Endy’ego warto było zdążyć, szczególnie jeśli lubi się dzikie noworomantyczne granie. Yden wydaje się, mimo młodego wieku, być bardzo świadomym muzykiem. Na pewno ma wielką świadomość sceny. Podobnie jak Cosovel, kolejne wschodzące gwiazdy polskiej alternatywy. Zarówno Endy jak i Cosovel byli takimi pozytywnymi przykładami polskiej koncertowej energii. Nie tylko słuchało się ich z przyjemnością, ale też z przyjemnością odbierało się od nich energię i odrobinę szaleństwa. Cosovel wystąpiła na scenie RadioFM, a to stanowiło jeszcze wartość dodaną!

Jak widać do poznawania i słuchania podczas Waves Bratislava było sporo, a trzeba jeszcze powiedzieć, że oprócz imprez w Bratysławie równolegle grały koncerty na Waves Vienna (m.in. Little Boots czy Austra). W Wiedniu odbywała się też analogicznie konferencja. Ta konferencja w dużej mierze skupiona była na branży słowackiej i austriackiej, co jest dość zrozumiałe, ale liczę na to, że w kolejnych latach program będzie bardziej zróżnicowany. Nie dane mi było pojawić się na międzynarodowych speed meetingach, czego żałuję, bo podobno warto było w takiej specyficznej formule zapoznać się np. z przedstawicielami branży Estonii. Między Wiesniem i Bratysławą regularnie całą noc kursowały autobusy, więc naprawdę – ogarnąć to wszystko graniczyło z cudem.

Mike Skinner, fot. Floe Fotography
Mike Skinner, fot. Floe Fotography

Jakby tego było mało, organizatorzy zadbali, byśmy dobrze poznali okolice Bratysławy – podmiejską farmę gęsi, gdzie można spróbować doskonałej ponoć gęsiny (o ile je się mięso) i tamże wyrabianego wina. Festiwal wyrobił też swoje własne piwo IPA. Działo się, nie? Okolice Bratysławy, szczególnie tereny naddunajskie, są doskonałą scenerią do naładowania baterii po całonocnych klubowych szaleństwach. Otworzyły się przede mną do tej pory nieznane rejony słowackie, możliwość przepłynięcia łodzią z zamku Devin, pamiętającego czasy starożytne i Wielkiej Morawii do Hainburga w Austrii, gdzie znajduje się ogromna – jak na takie pozornie małe miasteczko – Kulturfabrik. To bodajże była fabryka tytoniu, przerobiona dziś na centrum kultury.  Drzemie w tym regionie potencjał, który każe rozważyć Bratysławę i jej regiony jako cel kolejnej, nieco dłuższej tym razem podróży.