Ona – w powabnej białej sukni, ze srebrną biżuterią i obręczą opasek na imponującym i eleganckim koku, spokojna, królewska. On – w luźnej koszulce, wystylizowany, uśmiechnięty i szalejący, jak nastolatek na imprezie. Koncert Lamb w ramach trasy „Backspace Unwind”, to starcie dwóch żywiołów.

Nowa płyta Lamb to zawsze wielkie wydarzenie – bez względu na to, czy czekamy na nią dziesięć lat cz tylko trzy. Po wielkim powrocie z „5”, wymagania w stosunku do „Backspace Unwind” wzrosły po obydwu stronach. Nowy album oczywiście okazał się świetny – z charakterystycznym lekko chropowatym wokalem Lou Rhodes i mięsistą elektroniką Andy’ego Barlowa. Podczas koncertu jednak trio (bo do Lou i Andy’ego dołączył basista, Jon Thorne) pokazało, że ich muzyka to przede wszystkim mocne uderzenie.

lamb-krk
Lou Rhodes – Lamb, fot. Alessandro Del Gaudio, Flickr.com

Na koncertach Lamb od pierwszych dźwięków porywa niemalże dosłownie. Ich muzyka – tak spokojna i wyważona na albumach – w sytuacji scenicznej nabiera niezwykłej mocy. Być może dlatego już po kilku utworach, w krakowskiej Fabryce siadło napięcie (to elektryczne). Przymusowa przerwa nie zepsuła jednak spektaklu. Ona – w powabnej białej sukni, ze srebrną biżuterią i obręczą opasek na imponującym i eleganckim koku, spokojna, królewska. On – w luźnej koszulce, wystylizowany, uśmiechnięty i szalejący, jak nastolatek na imprezie. Koncert Lamb w ramach trasy „Backspace Unwind”, to starcie dwóch żywiołów.

Nowa płyta Lamb to zawsze wielkie wydarzenie – bez względu na to, czy czekamy na nią dziesięć lat cz tylko trzy. Po wielkim powrocie z „5”, wymagania w stosunku do „Backspace Unwind” wzrosły po obydwu stronach. Nowy album oczywiście okazał się świetny – z charakterystycznym lekko chropowatym wokalem Lou Rhodes i mięsistą elektroniką Andy’ego Barlowa. Podczas koncertu jednak trio (bo do Lou i Andy’ego dołączył basista, Jon Thorne) pokazało, że ich muzyka to przede wszystkim mocne uderzenie.

Na koncertach Lamb od pierwszych dźwięków porywa niemalże dosłownie. Ich muzyka – tak spokojna i wyważona na albumach – w sytuacji scenicznej nabiera niezwykłej mocy. Być może dlatego już po kilku utworach, w krakowskiej Fabryce siadło napięcie (to elektryczne). Przymusowa przerwa nie zepsuła jednak spektaklu. Lou Rhodes błyskawicznie weszła ponownie w rolę pozaziemskiej królowej, ze sceny racząc na swoim mocnym i klarownym głosem. Z kolei Andy przeszedł chyba samego siebie podkręcając bity i brzmienie basu do absolutnego maximum możliwości. Nie przekroczył tej cienkiej granicy, ale pokazał, że moc Lamb tkwi właśnie w takich koncertach – gdzie wykręcony dubstep miesza się się z poetyzmem i romantyzmem lambowych kompozycji.

Obserwując Lamb na scenie trudno nie myśleć o jednym: ta para to ogień i woda. Przeciwieństwa zupełne. Pokazywał to nawet dobór i układ kolejnych utworów – po kompozycjach spokojnych, w których Lou Rhodes mogła rozwinąć swój głos i uspokoić publiczność (jak nieśmiertelne „Gabriel”, którego nie mogło zabraknąć), następowały te z mocnym rytmem (jak wyciągnięte sprzed piętnastu lat psychodeliczne „B-Line”), którymi Andy rozgrzewał publiczność do czerwoności, wyskakiwał na głośniki i krzyczał, żeby „ruszyć tyłkami”. Ale właśnie to starcie żywiołów i przeciwnych energii daje efekt ekstatyczny. Koncerty Lamb to rzadka okazja prawdziwego przeżycia muzyki. Po tym doświadczeniu, słuchanie ich nagrań studyjnych nada im zupełnie innej barwy. Bo też po zobaczeniu onirycznej i delikatnej Lou, tańczącej w muzycznej ekstazie z gitarą elektryczną, wydobywającej z niej dzikie piski, na zawsze zmienia odbiór muzyki Lamb.

Jadwiga Marchwica

Lamb, koncert w klubie Fabryka, Kraków, 9 grudnia 2014, trasa promująca album „Backspace Unwind”