Po rewelacyjnym „Black Boulder” z 2012 roku, Phon.o powrócił z nową epką dla wytwórni 50weapons, kontynuując swoje dzieło eksploracji emocjonalnego techno. Trzy kawałki z „Cracking Space pt. 1” zahipnotyzowały słuchaczy i po raz kolejny ustawiły berlińskiego producenta na czele peletonu prominentnych twórców muzyki elektronicznej. Trudno było przegapić okazję, do zadania twórcy paru szybkich pytań.

Kaśka Paluch: Komponujesz techno mocno wypełnione czymś… ludzkim i emocjonalnym. Taki jest twój cel – by znaleźć w teoretycznie syntetycznej muzyce tanecznej jakiś związek z uczuciami?
Phon.o: Masz rację. Taka jest moja intencja – robić coś więcej niż tylko kawałki dla didżejów. Chcę tworzyć piosenki, w których znajdziemy coś ponad tanecznym bitem, i których z przyjemnością posłuchasz w domu i w klubie. Dlatego włąśnie zawsze w nich są jakieś elementy melodyczne, które dodaję pewnego emocjonalnego pierwiastka.

Jesteś perfekcjonistą, skupionym na detalach czy raczej idziesz na żywioł?
Zawsze staram się tworzyć szybko i energicznie, ale zawsze ginę w detalach. Większość czasu spędzam nad dźwiękiem, brzmieniem i teksturami utworów, bo nie lubię presetowanych brzmień. Poza tym uważam, że kreowanie własnego brzmienia sprawia, że utwory stają się bardziej intensywne i interesujące dla słuchaczy. Nawet, jeśli słuchając mojej muzyki, nie poświęcasz detalom zbyt dużej uwagi, to odczujesz je i tak, w jakiś podświadomy sposób.

Masz kontrakt z wytwórnią Modeselektora. To dziś jedno z najważniejszych miejsc na mapie muzyki elektronicznej – czujesz się, jak trybik w tworzeniu czegoś wielkiego?
Znam tych gości od ponad 10 lat, więc ta współpraca narodziła się naturalnie i taka jest dla mnie w pewnym sensie – więc nie wygląda na coś aż tak wielkiego. Ale jeśli spojrzeć na to z dystansu, z bardziej obiektywnej perspektywy, to rzeczywiście jest coś. I dla mnie oczywiście to ciekawe doświadczenie i wielkie przeżycie, by być tego częścią. Uwielbiam pracę z ludźmi z wytwórni – to coś w rodzaju rodzinnego biznesu, w dobrym znaczeniu tego słowa.

Podobno dorastałeś pod wpływem brzmienia brudnego i głębokiego. W jaki sposób odbiło się to na twojej dzisiejszej twórczości?
W mojej biografi to jest raczej ironiczne. Ale oczywiście natura brzmienia, w którym dorastasz, kształtuje twoje zmysły. Ja zakochałem się w teksturach i przybrudzonym brzmieni i myślę, że jest to ważnym elementem, bo wnosi w muzykę coś z naturalnego, żywego uczucia. Jeśli wszystko będzie zbyt czyste, to życie stanie się jak zły hollywoodzki film. I dlatego wciąż tworzę i zostawiam odrobinę hałasu w mojej muzyce. Mogę go z łatwością usunąć – ale tak się nie stanie. Bo to pokazuje, jakie jest nasze życie.

A jak wpływa na ciebie scena berlińska – w końcu to mekka techno…
Najbardziej inspirujące jest dla mnie brzmienie Basic Channel, Rhythm & Sound i inne klimaty lat 90. Dziś Berlin w pewnym sensie stapia najrozmaitsze style. W ciągu ostatnich kilku lat zainspirowałem się szerszą gamą różnych gatunków muzycznych, jak awangarda lat 80., uk bass, hip-hop, jungle i nawet trochę popu. Staję się coraz bardziej eklektyczny i przychodzi mi to naturalnie. Ale Berlin wciąż jest bardzo ważny – dużo się tu dzieje i otacza mnie masa świetnych ludzi.

Kiedy doczekamy się następcy „Black Boulder”?
W czerwcu wydam kolejną epkę dla 50weapons, a do końca roku parę produkcji, które jeszcze nie są dokończona. Mam nadzieję, że już w lecie będę mógł zasiąść do komponowania nowego albumu. Nie mogę niestety powiedzieć nic konkretnego – bo chcę stworzyć coś wielkiego, więc nie mam pojęcia, kiedy dosięgnę tego etapu. Mogę mieć tylko nadzieję, że jeszcze w tym roku.