„Inwazja Buriala na Polskę” napisał ktoś w komentarzu, pod którąś z prezentacji utworów projektu. Ale Sowa to znacznie więcej.

Styl, jaki stworzył Burial, jest tak charakterystyczny i rozpoznawalny, że po pierwsze trudno go z czymkolwiek pomylić, a po drugie – trudno go nie zauważyć. W twórczości projektu Sowa te inspiracje są bardziej niż wyraźne. Nic w tym złego – podobno gdy artysta mówi, że nikim się nie inspiruje, to kłamie. Ważne, by te wpływy dobrze wybrać, wyważyć, wykalkulować. I Sowa z tego tematu egzamin zdaje celująco. To, co najlepsze na brytyjskim podwórku zderzyło się z klimatem awangardy, z której z kolei słynie nasze podwórko i tak powstała jedna z najbardziej intrygujących premier polskiej elektroniki.

Podobno Sowa jest z wykształcenia muzykologiem. To tłumaczyłoby dwie cechy jego muzyki: szczegółowy analityzm i atencja oddawana każdemu poszczególnemu dźwiękowi oraz różnorodność i rozległość zainteresowań, w sensie horyzontalnym. Co znaczy: rozległym, bo liczba stylistyk, jakich możemy doszukać się w poszczególnych fragmentach, jest raczej niepoliczalna.

[soundcloud]http://soundcloud.com/wytworniakrajowa/sowa-krzyk[/soundcloud]

Co ciekawe muzyka Sowy jest niemal pozbawiona tradycyjnego podejścia melodyczno-harmonicznego do kompozycji, które stanowią bardziej zbiorowisko barw i nastrojów, niż linearnie rozpisane utwory. Z jednej strony kawałki nasycone są skomplikowaną, IDM-ową rytmiką w stylu Mike’a Paradinasa, czyli µ-Ziq’a, z drugiej – typowym basowym brzmieniem spod znaku wspomnianego już Buriala. Na takim fundamencie rozwijają się ambientowe, mocno ilustracyjne projekcje, które – co wynika z opisu płyty – mają odzwierciedlać atmosferę leśnego środowiska. Fragmenty melodii o rozedrganym brzmieniu przywołują nam skojarzenia z Boards of Canada, a atonalność, samplowanie orkiestry i głosów prowadzą nas wręcz do Stockhausena, czy innych wczesnych elektroakustycznych dokonań. Apogeum Sowa osiąga w 13-minutowej symfonii muzycznych barw „Wilk”, która z klasą zamyka album i… zostawia nas z wrażeniem lekkiego szoku i odurzenia.

Mam przeczucie graniczące z pewnością, że to dopiero początek. Zaledwie preludium do jakiejś pełniejszej i jeszcze bardziej odważnej prezentacji możliwości tego artysty. Jeśli się mylę – trudno. I w tej formie ta muzyka potrzebuje co najmniej paru odsłuchów, które pozwolą w miarę dobrze ją poznać. Ale jeśli mam rację, to drżyjcie sound systemy. Jak Sowa huknie, przyda się dodatkowy stabilizator.

Kaśka Paluch