Tricky podobno postanowił nagrać coś dla siebie, nie oglądając się na stawiane mu wymagania i obciążające go brzmię „legendy trip-hopu”. Tak powstało „False Idols”, które zupełnie przypadkiem idealnie wpasowało się w zapotrzebowania ubożejącego rynku muzycznego. To nie jest trip-hop ociekający smołą, unoszący się czarną mgłą tuż nad podłogą. To raczej muzyka pięknego zmierzchu, otulająca i niezauważalnie mieszająca się z tlenem.

Tricky zmienił się od czasów „Maxinquaye” wręcz nie do poznania. Chociaż być może tego nie chce i będzie zaprzeczał – Tricky poszedł z duchem czasu. Dziwnym byłoby, gdyby artysta o takim dorobku, doświadczeniu i renomie, nagrywał za każdym razem materiał tak samo odurzający. Tytuł krążka jest z jednej strony przewrotny, z drugiej – doskonale oddaje ideę materiału. „False Idols” – „Fałszywi Idole” – miesza stylistykę dobrze nam znaną, minimalistyczną i narkotyczną, z okruchami współczesnego różu i glancu.

Album otwiera ciemne „Somebody’s Sins”, którym Tricky skutecznie przykuwa uwagę swoich fanów. Jest namiętny szept, wydobywający się jakby z ciemnego zaułka, wsparty minimalistycznym podkładem. Później Tricky rozwija skrzydła – jest bardziej melodyjnie i instrumentalnie, nawet piosenkowo, bo wpadające w ucho „Nothing Matters” może być idealnym soundtrackiem do miejskich przejażdżek samochodowych.

[yframe url=’http://www.youtube.com/watch?v=3FTm72Ux350′]

Nie dajmy się jednak zwieść – Tricky nie odrzucił kwestii przekazu. „False Idols” wymaga bowiem większego skupienia uwagi na tekstach. Na „False Idols” mamy do czynienia z dość rozbudowanymi „poematami”. Sam rzut oka na tytuły daje całkiem wyraźny obraz przemyśleń i stanu umysłu Tricky’ego: „Nothing Matter”, „Nothing’s Changed”, „We Don’t Die”, „Passion of the Christ”. Pośród aksamitnych utworów, zaskakuje i trochę przeraża „Valentine”. To prezent od Tricky’ego dla spragnionych muzycznego horroru. „My funny Valentine…” śpiewane omdlewającym głosem na tle motorycznego podkładu skutecznie wprowadza klimat rodem z „Laleczki Chucky”.

Chociaż nie takie było zamierzenie twórcy, „False Idols” to płyta idealna na początek lekcji o muzycznych gatunkach z szufladki „ciężkich”, a dla zaznajomionych z tematem – dobrą powtórką z historii. W czasach zalewu miałkiego popu i nijakiego pseudorocka, Tricky – zupełnie przypadkiem – ma szansę trafić do emo-mas i wpłynąć na ich rozwój. „False Idols” być może nie zachwyci wychowanych na triphopowych ikonach koneserów i zbierze cięgi, za swoją klarowną harmonię, wpadające w ucho melodie i rytmiczność. Tricky dokonał jednak tą płytą prawie niemożliwego – stworzył brzmiący retro trip-hop, którym ma szansę otworzyć nam uszy na nowo. I na nowe.