… czyli nasze wrażenia z drugiego dnia Free Form Festival.

IAMWHOAMI, jedna z gwiazd festiwalu – fot. materiały prasowe

Środek października, ciepłe dni odeszły w zapomnienie, a wraz z nimi festiwalowa moc. Nic bardziej mylnego. Free Form Festival pokazuje, że jesień również sprzyja dużym imprezom, sprowadzając, już od ośmiu lat, co raz to atrakcyjniejszych wykonawców. Oto nasza relacja z drugiego dnia imprezy.

Soho Factory to miejsce wyjątkowe. Obszar, na którym niegdyś znajdowały się hale produkcyjne, ze swoim postindustrialnym klimatem sprzyja muzycznym uciechom i swoimi zabudowaniami dopełnia twórczości artystów. A z pewnością muzyki Baasch, którzy swoją ostatnią EP-kę zatytułowali „Simple Dark Romantic Songs”. Ten tytuł wiele mówi o zespole, a w stwierdzeniu, że to Joy Division XXI wieku, nie ma wcale przesady. Ich mroczne, powolne utwory z przeciągłymi wokalami, które zabrzmiały w przestrzeni Soho Factory, pozwalały poczuć, jakby znajdowało się w robotniczej części Wielkiej Brytanii za czasów Iana Curtisa i jego kolegów.

Zupełnie co innego mieli do zaprezentowania występujący na tej samej scenie, a trzeba wiedzieć, że Free Form Festival dysponuje, aż trzema estradami, Brodinski i Gesaffelstein. Ten dj’ski duet dwóch kumpli pochodzących z Paryża atakował uszy słuchaczy ostrym, klubowym graniem. Mocny beat, głośny, odczuwalny na całym ciele bas, to zdaniem tych panów recepta na udany dj’ski set. I chyba się nie mylą skoro doprowadzili zebrany tłum do zbiorowego, klubowego szaleństwa.

Główna scena, zwana sceną Grolsch, od nazwy marki trunku, którym festiwalowicze umilali sobie czas, gościła m.in. Kari Amirian, która jako pierwsza zagrała tego dnia. To polska wokalistka, która swoim głosem oczarowała Royksopp i nagrała z nimi numer „In Space”. Koncert ten był bardzo wyciszony, hipnotyzujący swym nastrojem. Kari dysponowała akustycznym instrumentarium (choć też sztucznie przetwarzała swój wokal), z pewnością dużo magii do jej muzyki wprowadza wiolonczela, ale i tak najbardziej czarujący jest jej głos, który kojarzy się z takimi skandynawskimi gwiazdami jak Bjork czy Lykke Li. Zespół zagrał materiał z, jak narazie, ich jedynej płyty, czyli „Daddy Says I’m Special”. W tle sceny wyświetlane były czarno-białe, melancholijne wizualizacje przygotowane przez ekipę Wooom, które odzwierciedlały charakter muzyki tego akustyczno-eksperymentalnego projektu. Odwołując się do wspomnianego tytułu płyty wokalistki, Kari, jeśli Twój ojciec faktycznie tak mówił, to miał rację.

Na środku sceny pojawia się wielka kwadratowa figura, światła gasną, wkraczają ludzie przyodziani w biel, w krótkich spodniach, koszulkach na krótki rękaw, czapkach z daszkiem, a potem ona. Jonna Lee. Iamamiwhoami należy do największych skandynawskich odkryć ostatnich kilku lat. To tak naprawdę duet, składający się z kompozytora – Claesa Björklunda i wokalistki Jonny. Wystartowali jeszcze w 2009 roku publikując w sieci serię enigmatycznych filmów-klipów, z towarzyszącą im niemniej tajemniczą muzyką, będącą wypadkową twórczości The Knife, Fever Ray i Sigur Ros. To nie jest zwykły zespół, Iamamiwhoami to sztuka audiowizualna, na koncertach zdobywająca jeszcze parateatralne elementy. Na koncercie na Free Form Festival, który był jedynym w tej części Europy spośród i tak nielicznych, zauważalne były elementy obecne w teledyskach grupy. Biel – ten kolor przewija się u nich wszędzie, Yeti – tudzież inna włochata, tajemnicza postać, u nas Jonna założyła kosmaty kostium. W ogóle jej sceniczna postawa, z zasłaniającymi twarz blond włosami i ruchami oraz tańcem, ciekawiła i zastanawiała. Wspomniany gigantyczny kwadrat na środku sceny w trakcie występu mienił się wszystkimi kolorami tęczy, niekiedy widać było, że znajduje się w nim dym, a jeszcze innym razem widoczny był kontur niecodziennego tancerza. Wokalistka była wdzięczna za przyjęcie naszej publiczności, emanowała pokorą i skromnością, odwdzięczyła się świetną setlistą, w której nie było słabych momentów. Zaczęło się od „Drops”, a skończyło na „Goods”, z płyty „Kin”. W środku były jeszcze takie perełki jak „Y” czy „Rascal”. Świetny koncert i wręcz historyczne wydarzenie? Tak.

Ci wszyscy, którzy twierdzą, że jazz to nuda mieli okazję zmienić zdanie po występie Jazzanovy. Panowie zagrali energiczny koncert i rozbujali wszystkich zgromadzonych w hali Grolsch. Duża w tym zasługa ich gościa specjalnego – Paula Randolpha, czarnoskórego wokalisty, któremu na drugie imię Funk, a znajomi mówią na niego Soul. Jeśli ktoś jeszcze pamięta taki band jak Sly & the Family Stone i jeśli ruszają go ballady Lenny’ego Kravitza to na tym koncercie Jazzanovy musiał się bawić wyśmienicie. Paul Randolph to jedno, ale sam zespół nie pozostawał jedynie w cieniu wokalisty. To świetni, doskonale zgrani muzycy, co udowadniali podczas swoich szalonych improwizacji.

Festiwal zamknął Digitalism. Oprawa sceniczna duetu, sprowadzająca się do ogromnego serca, nawiązywała do okładki ich ostatniej płyty, „I Love You Dude”, którą zresztą właśnie promują na swojej trasie. Oczywiście nie zabrakło też utworów z poprzedniego wydawnictwa, w tym „Pogo”. Niemcy zafundowali festiwalowiczom electro-house’ową zabawę. Szału pod sceną nie było końca. I faktycznie muzycznie było świetnie, ale z racji tego, że należę do osób, które lubią jak coś się też dzieje na samej estradzie, to zabrakło mi udziału samego zespołu w tym wydarzeniu. Duet po prostu robił swoje, Jens Moelle chwytał co jakiś czas za mikrofon, ale dla mnie to za mało. Ja nie poczułem więzi między mną, jako odbiorcą, a artystą, niemniej Digitalism i tak spisali się na medal, tylko, że nie złoty, a srebrny, bo pierwsze miejsce zajęli Iamamiwhoami.

Jak i przy okazji poprzednich edycji, tak i w tym roku, powstała scena klubowa. Zagrali tam dj’e z Polski i świata, a wśród nich: Last Robots, Naphta, Eltron John, Ewan Pearson oraz Doc Daneeka & Benjamin Damage. W strefie Fashion znajdowały się stoiska polskich projektantów, ale też z muzycznymi niezależnymi wydawnictwami oraz design store’y z akcesoriami modowymi oraz muzycznymi. Spoken Word serwował nam połączenie poezji i performance’u i tam nie zabrakło wyjątkowych artystów.

Free Formie, rośnij w siłę i do zobaczenia za rok!

Robert Skowroński