Industrialne tornado, jointy na scenie, hiphopowa gangsterka obok instrumentów z filharmonii, mnogość stylistyk, klimatów, gwiazdy i debiutanci.

Czy Tauron Nowa Muzyka to najlepszy polski festiwal? Na to wygląda.
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2012 przeszedł do historii. Uznany przed dwoma laty za najlepszy mały festiwal muzyczny w Europie, katowicki Tauron z edycji na edycje zaskakuje coraz ciekawszym line’upem i poziomem organizacji imprezy.
Wielu zastanawiało się, jak impreza przyjmie się w znanej z OFF Festiwalu Dolinie Trzech Stawów. Czy straci na klimacie? Nic bardziej mylnego. Konieczność zorganizowania wydarzenia w tym miejscu nie wpłynęła negatywnie na jego charakter. Przeciwnie – pojawiło się nawet parę pozytywów. Udane rozlokowanie sporej ilości scen (aż pięciu) umożliwiło swobodne odbywanie się koncertów na każdej z nich równocześnie, tak by nie przeszkadzały sobie nawzajem, a i nie bez znaczenia dla uprzyjemnienia pobytu na FNM był fakt, że po terenie imprezy swobodnie można było poruszać się z piwem, bez konieczności więzienia się z nim w strefie gastro (wyjątkiem był Main Stage).
Tyle o organizacji, bo największym atutem imprezy oczywiście, była po prostu muzyka. Pierwszy dzień festiwalu z powodzeniem otworzyli Kwes, inicjując festiwal na scenie Tent Stage – to ciekawa, subtelna elektronika podparta wyrazistym groovem i żywym instrumentarium. Znakomitym, pełnym emocji koncertem w nieco innym charakterze popisała się Speech Debelle. Energetyczny, zadziorny wokal, mocna baza i kunszt wykonawczy każdego z muzyków zespołu sprawiły, że hip-hopowe oblicze festiwalu obok Madliba, należało również do nich.
Nie do końca udany okazał się występ Gang Gang Dance. Kompozycje zespołu, niezwykle rozbudowane strukturalnie i gęste brzmieniowo nie zabrzmiały tak, jak powinny w realiach koncertowych. W gęstwinie dźwięków gdzieś zanikał charakterystyczny wokal Lizzi Bougatsos, zalew dźwięków odbierał przyjmność delektowania się tą – bardzo ciekawą zresztą – muzyką.
Jednym z mocniejszych (dosłownie) akcentów piątku okazali się Fuck Buttons. Charakter ich muzyki jest nieprawdopodobny, szczególnie, jeżeli słucha się tego na żywo. Notorycznie powtarzane sekwencje rytmiczno melodyczne, piekielnie mocne bity, zwierzęce wydzieranie się do mikrofonu to cechy, które sprawiły, że duet z Bristolu pochłonął zgromadzonych na Tent Stage słuchaczy w industrialno mechaniczne tornado. W momencie gdy wydawało się, że już nie da się mocniej, „popieprzeni guzikowcy” udowadniali – że jednak się da („Surf Solar”!).
[yframe url=’http://www.youtube.com/watch?v=lCgD1tmnffE’]
(„Surf Solar” na żywo w Londynie)
Uwieńczeniem piątkowego dnia festiwalu był występ Hot Chip, legendy synthpopu oczekiwanej przez wiele. Pozytywna energia, radość z bawienia się dźwiękiem bije w oczy, a to wpływa na znakomity odbiór Hot Chipow na żywo. Znakomite „How do you do”, „Don’t danny your heart”, „Night and day”! Wizerunek sceniczny zespołu, zamienianie się instrumentami w trakcie koncertu – w końcu – zaproszenie czlonków Gang Gang Dance do wspólnej zabawy na scenie sprawiły, że dyskotekowy klimat lat 80. w wydaniu live udzielił się chyba każdemu. Pełna piątka dla Hot Chip !
Drugi dzień festiwalu rozpoczęła Miloopa. Wczesna pora sprawiła, że pod główną sceną zgromadziła się jedynie garstka słuchaczy – na szczęście nie wpłynęło to źle na sam koncert. Rewelacja. To, co słychać w Miloopie zawsze urzeka, to przede wszystkim pomysł: każda kompozycja posiada wyraźny charakter i klimat i czuć, że stoją za tym znakomici warsztatowo muzycy (wyborne solo puzonu w drugiej częsci „Told To Stop!”). Słyszałem ten skład w warunkach klubowych, teraz miałem przyjemność usłyszeć ich na festiwalu. Są bezbłędni w każdych warunkach.
Kolejnym polskim akcentem soboty było Loco Star. Ten skład roztacza wokól siebie urokliwą akustyczno-elektroniczną aurę, niesamowicie przyjemną do słuchania zarówno w domowym zaciszu jak i na koncercie. Zaprezentowali szereg kompozycji z nadchodzącego albumu (14 września) „Shelter” jak i z poprzedniej płyty „Herbs”. Cieplutki bass w połączeniu z ciekawymi podziałami perkusyjnymi, znakomity wokal i rewelacyjna trąbka Tomka Ziętka. Zdecydowanie udany występ.
Do bardzo udanych sobotnich występów trzeba zaliczyć zdecydowanie popis Eskmo. A zwłaszcza to, że umożliwił nam obserwowanie procesu powstawania kompozycji „tu i teraz”. Później na scenę wskoczyli The Brick Brauer Frick Ensamble – uzbrojeni w czysto akustyczne instrumenty rodem z filharmonii niemieccy muzycy porwali do tańca licznie zgromadzoną na ich występie publiczność.
[yframe url=’http://www.youtube.com/watch?v=eOsjPx0B80I’]
Po ciekawym konceptualnie i pełnym smaku występie The Brick Brauer Frick Ensamble, przyszedł czas na Madliba, którego na scenie wspierał Freddie Gibbs. Korzenna hiphopowa gangsterka z Los Angeles na najwyższym poziomie. Bardzo buntowniczy występ. Freddie, co i rusz udowadnaił na scenie, że nie obchodzi go obowiązujące prawo i że stojąc na scenie może pozwolić sobie na wiele (m.in na wypalenie grubego jointa i nakłanianie publiczności do skandowania „fuck police”). Trzeba jednak uczciwie przyznać, że warsztatowo Freddie Gibbs to piekielnie utalentowany raper, który podczas swojego katowickiego występu za plecami miał jednego z najbardziej szanowanych na świecie hiphopowych producentów – Madliba.
W moim odczuciu nie do końca udanym pomysłem był występ Four Tet & Caribou dj set wieńczący wydarzenia na głównej scenie. Cenie obu tych panów za ich producenckie dokonania, Album „Odessa” Caribou uważam za jedna z najciekawszych płyt 2010 roku, niemniej, formuła dj setu bez żadnego żywego elementu na głównej scenie nie do końca do mnie przemawia. W warunkach klubowych występ tego typu zapewne by się obronił, na festiwalu – nie do końca.
W przyszłym roku Tauron Nowa Muzyka wraca na teren Kopalnii Węgla Kamiennego w Katowicach. Już dziś wiem, że napewno się tam pojawię i każdego kto jeszcze nie miał okazji zapoznać się z tą imprezą – gorąco do tego zachęcam. Bo Tauron Nowa Muzyka to jeden z najciekawszych festiwali muzycznych w Polsce. Po prostu.
Michał Paluch