Od dwudziestu lat budapeszteńska wyspa Óbudai wystawiana jest w lecie na poważną próbę sił: zatopią czy nie zatopią? Skoro w tym roku w niektóre dni przez festiwal Sziget przewijało się sześć milionów osób, to jak ten gigantyczny park muzyki, rozrywki i przyrody zniesie kolejne edycje?

Brama wejściowa na Sziget Festival

Udział w Sziget Festival to rodzaj wyprawy porównywalnej w organizacji i intensywności do wyjazdów do Indii czy na Antarktydę. Nie chodzi tu bynajmniej o odległość, koszty, trudności, czy niedostępność, a raczej o przygotowanie się na wielką przygodę w mocnej dawce. O ile letnie festiwale polskie charakteryzują się wysmakowanym programem dla konkretnej grupy odbiorców i stylistyką „od koncertu do koncertu”, to Sziget podchodzi pod kategorie wakacji „trzydzieści miast w trzy dni”. Myślałam, że na Sziget widziałam i doświadczyłam już wszystkiego – od koncertów rockowych, przez flamenco i eksperymentalną elektronikę, po szczudła, ping-ponga i bardzo niezdrową ale pyszną kuchnię „festiwalową”. Okazało się jednak, że Sziget może zaskoczyć i wciągnąć.

Ci, którzy patrzyli na program węgierskiej imprezy pod kątem koncertów mogli faktycznie kręcić nosem: Korn już u nas był, Placebo właśnie wyjechało, Caro Emerald niedawno zaśpiewała, Hurt według niektórych „nudzili”… Polska oficjalna promocja imprezy zawiodła tutaj na pełnej linii, nie przedstawiając choćby w połowie możliwości wyspy Óbudai. Zapraszam więc na spacerek.

Dojazd, wjazd, przejazd, wyjazd

Miałam już do czynienia z milionem sposób na transport festiwalowiczów. Zazwyczaj w ruch idą dodatkowe autobusy i specjalne linie. W Budapeszcie jednak organizatorzy największego wydarzenia letniego tego miasta postawili na współpracę. Z centrum miasta na wyspę dojeżdża się w 10 minut kolejką, która kursuje nieustająco przez 24 godziny (!), podobnie po samym Budapeszcie możemy przemieszczać się bez problemu non stop. Wiedząc, że wszystkich odstraszają ceny biletów i słynni węgierscy kontrolerzy, ekipa Sziget zainwestowała w City Pass – możliwość wykupienia śmiesznie taniego biletu, dzięki któremu nie tylko można jeździć po mieście, ale tez skorzystać z basenów termalnych (za darmo lub ze zniżką), zoo i muzeów.

Na Wyspę wchodzimy słynnym charakterystycznym mostem, a po samym Sziget poruszamy się już na własnych nogach – także osoby na wózkach inwalidzkich nie mają problemu z pokonywaniem ogromnych przestrzeni po asfaltowych parkowych alejkach.

Pełni wrażeń z Wyspy wyjeżdżamy komunikacją miejską z oddalonego o kilkaset metrów przystanku lub spod samej bramy festiwalu gotowymi do usług taksówkami. Na Óbudai wjazd ma jedna firma taksówkarska, która przez czas trwania festiwalu wozi imprezowiczów na stałej stawce opłat.

Szigetowy zawrót głowy

Pierwsze metry festiwalu to prawdziwy bum atrakcji. Zachęcająco wygląda stanowisko „ślubne”, gdzie można zawiązać festiwalowe małżeństwo zobowiązując się do dzielenia się napojami, jedzeniem i wrażeniami przynajmniej do końca festiwalu. Ciężko oprzeć się też podpisaniu na karoserii rozklekotanego Maluszka czy zabytkowej Warszawy i zrobieniu sobie zdjęcia w tym niecodziennym pojeździe. Zahaczamy o rozległą scenę klubową Volt, udekorowaną kwiatami i łąkowymi elementami i na chwilę zatrzymujemy się przy barze Alicji z Krainy Czarów – dla kolorowych drinków i grającego za nami porządnego dubstepu.

[nggallery id=28]

Marsz nabiera tempa przy scenach A38 (tu zaprezentowało się m.in. The Roots, Yonderboi, The Ting Tings i Lamb) i rozpościerającym się na kilkaset metrów terenie sceny głównej (Pop-Rock Nagyszinpad). Chociaż podczas koncertów Hurts (występującego o zachodzie słońca z mrocznymi tancerkami), Placebo czy Korn ciężko było oderwać oczy od sceny, to przy z lekka przynudzającej i mało sympatycznej Caro Emerald i równie fascynujących The XX warto było stanąć tyłem do artysty, aby zobaczyć imponujące Sziget Eye i stanowisko bungee. To właśnie z wysokości tych wesołomiasteczkowych atrakcji Szigetowcy mogli podziwiać gigantyczny teren imprezy oraz okoliczne budapeszteńskie wzgórza.

Pełni wrażeń ale z pustymi żołądkami zawijamy do strefy Kuchni Świata. Tutaj przy odsłoniętych gigantycznych patelniach i garach uwijają się Turcy, Chińczycy, i goście z dalekich Indii, a także sami Węgrzy serwując niecodzienne w smaku i wyglądzie dania. Ci, którzy mięsa nie jadają muszę się wrócić i zajrzeć do specjalnego stanowiska dla wegetarian i wegan.

Im głębiej zapuszczamy się w wyspę, tym więcej atrakcji napotykamy. Po kolei trafiamy na stanowiska rozrywkowe, z ping-pongiem i zabawami zręcznościowymi, warsztatowe dla miłośników robótek ręcznych, a w końcu na imponujący dmuchany kolorowy namiot, oferujący „niezapomniane wrażenia zmysłowe i wizualne” (Luminarium stanęło na Sziget specjalnie z okazji jubileuszu festiwalu). Warto zajrzeć do zachęcającego namiotu Magic Mirror, gdzie zręcznością, sprytem i typowym dla Węgrów zmysłem muzycznym zaskoczą nas akrobaci z grupy cyrkowej Recirquel. Jako ostatni punkt spaceru po tej stronie wyspy proponuję wizytę przy scenie muzyki węgierskiej – tutaj właśnie prezentują się młode zespoły z przepastnego gatunkowego worka „alternatywy”.

Wróćmy teraz alejkami Jimiego Hendrixa lub Janis Joplin i podążając barwną, pełną stoisk z ubraniami aleją Johna Lennona udajmy się do charakterystycznej dla Sziget strefy Afro-Latin. To jedna z przyjemniejszych i spokojniejszych części wyspy. Tutaj tez najchętniej rozkładają się obozowicze, ustawiając swoje namioty pod drzewami oplecionymi lampkami choinkowymi i połączonymi barwnymi lampionami. Odpocząć możemy w wiosce Tuaregów, słuchając pustynnego bluesa i oglądając piękne zdjęcia z saharyjskich podróży. Koncertów Gorana Bregovića z Orkiestrą Weselno-Pogrzebową, Emira Kusturicy z The No-Smoking Orchestra, Shantel, Besh o drom, Leningradu, Che Sudaka i The Pogues możemy posłuchać siedząc na wielkich zielonych kanapach przed Sceną World-Music (OTP Bank Vilagzenei Party Nagyszinpad),a w namiocie romskim przywitamy się z naszymi rodakami – Caci Vorba. Jeżeli komuś brakuje węgierskiego klimatu, to zajadając langosa z papryczką może spróbować swoich sił na wiejskich szczudłach w uroczej węgierskiej wiosce.

Sziget się kocha albo nienawidzi. Na wyspę nie „wpada się” na jeden koncert – na wyspie się żyje. Występy gwiazd oglądane w towarzystwie kilkusettysięcznej publiczności to niezapomniane wrażenie, ale cieszą też odkrycia, koncerty wysłuchane przypadkowo, zespoły odnajdywane potem w sporym notesie festiwalowym (jak rockowe dziewczyny z Cherry Bomb na Open Szinpad). Po raz kolejny Sziget zachwyciło perfekcyjną organizacją, doborem muzyki i atrakcji oraz ciepłym przyjęciem publiczności z całego świata. I po raz kolejny z czystym sumieniem daję imprezie maksimum gwiazdek i punktów.

Jadwiga Marchwica

A na koniec, spacer po Sziget:

[yframe url=’http://www.youtube.com/watch?v=_2k7ivvynho’]