Zgodnie z teorią, że wszystko, co dobre dzieje się przez przypadek – „R.E.S.P.E.C.T.” zupełnie niespodziewanie okazała się najprzyjemniejszą płytą początku roku.
Sprawianie przyjemności jest podstawowym atutem płyty. Może to fakt, że materiał na krążek powstawał dość długo, może to kwestia doświadczenia z coraz bardziej piosenkowym repertuarem Miloopy – solowy debiut Natalii jest niezwykle melodyjny i harmonijny, przeważnie akustyczny (acz elektronika panoszy się tu subtelnie) i spokojny choć niepozbawiony specyficznego, bujającego groove’u. Tu zwłaszcza zwracam uwagę na „I said right now” – w moim osobistym odczuciu najlepszy kawałek z płyty – ze stałym, dubowo-rockowym basem, oszczędną melodyką w zwrotce, ale za to z refrenem, którego nuta wbija się w głowę na cały dzień. „I said…” nie powstydziłby się żaden bristolski skład. Brzmieniem i ogólnym charakterem przypomina najlepsze czasy Morcheeby, słychać echa Zero7 i – co tu dużo mówić – trochę Miloopy również.
Piosenkowa formuła płyty to zdrowa odmiana w czasach gdy większą uwagę zdaje się przywiązywać do tego jak powstała muzyka niż jaka ona de facto jest. W zalewie eksperymentalnej elektroniki, wszędobylskiego post-dubstepu, płyta nagrana w zespołowym składzie, z utworami o refrenach i zwrotkach to – paradoksalnie – świeżość. O tym, że jest znakomicie zaśpiewana nikomu, kto zna wokal Natalii Lubrano nie trzeba wspominać – a myślę, że Czytelnicy tego portalu znają go doskonale.
Mamy tu trochę electrofunku, trochę popu, soulu i breakbeatu, a jeden z dwóch zaśpiewanych po polsku numerów – „Mój osobisty anioł” – wnosi na moment kołyszący klimat reggae. Mimo inspiracji wieloraką stylistyką charakter płyty jest spójny i logiczny.
Wróćmy więc do początkowej tezy: przyjemności. Obcowanie z „R.E.S.P.E.C.T.” to sama przyjemność i za to dla autorki i jej zespołu: macz rispekt. A przy okazji też dla Kayaxu, jedynej wytwórni w Polsce, która na światowym poziomie produkuje ambitne i alternatywne granie.
Kaśka Paluch