Kiedy poczytałam, że najnowszy album Sundial Aeon będzie koncepcyjny, inspirowany kompleksem militarnym i górami, wystraszyłam się, że to mocno wypłynie na stylistykę. Na szczęście wszystko po staremu.
Są artyści, od których z każdym albumem oczekujemy zmian i są tacy, których lepiej „nie ruszać”. Sundial Aeon zaliczam do tej drugiej grupy. Nauczywszy się na pamięć wszyskich melodii z „Apotheosis” i „Metabasis” (ta wydana jeszcze jako Sundial), potrzebuję świeżego materiału, ale wciąż w tym klimacie. Bo jeśli będzie inny, to przy czym będę nocami prowadzić samochód?
Mimo wszystko „Mimesis” – być może ze względu na pozamuzyczną tematykę okalającą album – wydaje się cięższe. Sundial Aeon częściej sięgają po rozwiązania ambientowe (odgłosy natury), w niektórych miejscach bit wydaje się mocniejszy. „Iced Melancholy Spectacle” z „Apotheosis”, który pojawia się na tej płycie, został wzbogacony o broken-beatowe, mocne podparcie perkusyjne. To jednak tylko bardziej solidna rama do obrazu, który namalowany jest w stylu, do którego projekt nas przyzwyczaił. Szerokie przestrzenie brzmieniowe i transowe melodie, które szczelnie wypełniają pomieszczenia i umysł.
Sundial Aeon rozwijają się w jakimś sensie, pozostawiają jednak rozpoznawalne, nieco archaizujące brzmienia – charakterystyczne już dla nich – oraz typowe dla siebie rozwiązania konstrukcyjne. I jakby za wszelką cenę bronią się przed trendami współczesnej, pokręconej muzyki elektronicznej. Docenią to staruszki mojego pokroju, ci, którzy mają czasem ochotę na wspomnienie chillout roomów na transowych imprezach. Lub też ci, którzy zwyczajnie chcą się wyluzować.
Kaśka Paluch