Mój pierwszy świadomy kontakt z Nero to – być może wstyd się przyznać – dopiero 2010 rok i premiera singla „Innocence”. Choć Brytyjczycy nie przyjęli go ze szczególnym entuzjazmem, dla mnie był dubstepowym objawieniem.

Nero "Welcome To Reality"

Od tego czasu uważne śledzenie dokonań Nero – z przed premiery singla i utworów „wypuszczanych” po niej – przynosiło mniejsze lub większe rozczarowania. Kawałka na poziomie „Innocence” nie przedstawili, ale źle nie było. I tak jest też przy słuchaniu „Welcome to reality” – pierwszego studyjnego albumu Nero. Niby jest dobrze, ale głowy jednak nie urywa.

Choć londyński duet pierwotnie kojarzony był z obracaniem się na gruncie drum and bassu, jego debiutancki album jest zdecydowanie dubstepowy. Zupełnie to nie dziwi. W końcu zgodnie z aktualnym trendem modowym, dobrze jest z drum and bassu przerzucić się na dubstep – sukcesy albumów Noisia i Black Sun Empire tylko to potwierdziły. Nero poszerzają ten gatunek o wpływy electro-popowe, czyniąc go – czy to z premedytacją czy przez przypadek – bardziej przystępnym dla masowego odbiorcy. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że „Welcome to reality” powstało z myślą o sporym, komercyjnym sukcesie.

To, co w muzyce Nero przykuwa uwagę to spora doza melodyjności i „wokalności”, jak na krążek mający być z założenia ciężkim kopniakiem w siedzenie. Gdzieniegdzie pojawiają się nawet „żywe” instrumenty (takie czasy, że gitara elektryczna jest już „żywa”). Tym ujął właśnie „Innocence”, a później „Guilt”. I tym urzeka w ogóle Nero, łagodząc ciężkie brzmienia ciepłem kobiecego wokalu.

Gorzej, że ta cecha jest praktycznie jedynym elementem wyróżniającym muzykę Nero z morza światowego dorobku dubstepowego. W brzmieniach duet nie pokazuje nic nowego, a całość przy dłuższym kontakcie wydaje się zwyczajnie monotonna. W większości przypadków Nero posługują się oklepanymi schematmi, a niektóre utwory zlewają się w jedną, nierozróżnialną masę. Jest kilka wyjątków. A to znaczy, że przy większym krytycyzmie autorów w stosunku do utworów wybieranych na krążek, zamiast longplaya mielibyśmy ciekawą, równą EP.

„Welcome to Reality” jako całość nie porywa, choć skłamałabym twierdząc, że czas poświęcony na jego odsłuch był czasem straconym. Taki „komercyjny dubstep” jest czasem dobrym pomysłem na chwilę oddechu. I w tym przypadku, idea się sprawdza.