Free Form Festival 2011

Edycja siódma, pierwsza, która odbyła się w warszawskim Soho Factory. Koncerty gwiazd alternatywy, strefa mody ulicznej, występy polskich i brytyjskich slamerów. W sumie cztery sceny i mnóstwo energii w ciągu tych dwóch dni, które zbiegły się w czasie z Dniem Tolerancji. Free Form Festival.

Wybór lokalizacji imprezy był trafiony w dziesiątkę. Przemysłowa architektura przełomu XIX i XX wieku, dawna fabryka zbrojeniowa założona z inicjatywy Józefa Piłsudskiego i postindustrialność Soho Factory idealnie wpasowały się w klimat imprezy. Nowością w stosunku do poprzednich odsłon były dwie nowe sceny – FFClub i Spoken Word Stage. Pierwsza z nich od późnych godzin nocnych do białego rana gościła DJ’ów, którzy rozkręcali taneczne szaleństwo, w klubowych rytmach. Zaprezentowali się tam: Double Trouble, Boy Division, Super, Nicola Waters, Jick Magger i Invent. Drugim debiutem były występy slamerów, czyli artystów-poetów, którzy krzyżowali poezję z performancem. Spoken Word to autor i jego tekst oraz bezpośrednia konfrontacja twórcy z publicznością. Tutaj swoje wiersze zaprezentowali: Kamila Janiak, Mateusz Andała, Weronika Lewandowska, Roman Boryczko, Grzegorz Bruszewski oraz Brytyjczycy – Deborah Stevenson i Harry Baker. Nie należy też zapominać o całej hali oddanej FFFashion, gdzie prezentowały się polskie marki streetwear’owe takie jak: m.in. Cahlo, Rush, Piotr Czachor, Confashion, Dziedzic Pruski, Moxos czy Carhartt. Pomysł powstał w zeszłym roku i jak widać chyba na stałe wpisze się w strukturę festiwalu. Nie umniejszając wyżej wymienionym atrakcjom, to jednak głównym wydarzeniem były koncerty. Zatem…

Dzień 1

Grolsch Stage

20:00 – Villa Nah

Skandynawski duet wystąpił po raz pierwszy w Warszawie dając koncert, którego setlistę wypełnił materiał z ich debiutanckiego, i jak na razie jedynego na koncie, albumu – “Origin”, który ukazał się w zeszłym roku. Panowie poruszają się wewnątrz synth-popowej estetyki, z której bije nuta Davida Bowie. Nie zabrakło takich utworów jak “Running On”, “Rainmaker” czy “Ways To Be” i “Envelope” z EP-ki grupy z 2009 roku. Ich delikatne, rozmarzone, ale i bardzo rytmiczne oraz taneczne kompozycje udowadniają, że to co kiedyś zapoczątkowali Duran Duran czy Alphaville dalej ma się dobrze, a wymienionym klasykom wyrosła konkurencja. Duet był na scenie otoczony licznymi syntezatorami, z których generowane dźwięki nadawały się idealnie do wprowadzenia słuchaczy w stan odprężenia. A to było potrzebne publiczności przez kolejnym występem…

22:00 – Does It Offend You, Yeah?

To był chyba najbardziej energetyczny koncert całego festiwalu. Brytyjczycy choć nie stronią w swojej twórczości od elektronicznych brzmień, to są przede wszystkim rockowym składem. Na pewno nie brak im pazura i gitarowej żywiołowości. To, że zakorzenieni są w agresywnym graniu i brudnych gitarach podkreślili wykonaniem “Aneurysm” z repertuaru Nirvany. To pewnie hołd złożony legendarnej grupie, której przełomowy album “Nevermind” obchodzi w tym roku swoje 20-lecie. Od początkowego “Wrestler”, aż po końcowe “We Are Rockstars” (swoista deklaracja) ze sceny bił czad i rock’n’rollowa moc. Podchwyciła to publiczność, która wdała się w pogowanie i skakanie do każdego z szaleńczych kawałków.Miłym akcentem ze strony zespołu, a dokładniej ze strony gitarzysty grupy – Matty’ego Derhama, było to, że po występie wyszedł on do fanów by rozdać im autografy i z nimi porozmawiać. Does It Offend You, Yeah? pokazali, że gitarowe riffy wraz z mocną sekcją rytmiczną oraz na wpół śpiewanym, na wpół krzyczanym wokalem mogą iść w parze z syntetycznym brzmieniem, samplami i partiami klawiszy, dając piorunujący efekt. Była to dobra rozgrzewka przed gwiazdą pierwszego dnia imprezy…

Setlista:

1. Wrestler

2. With a Heavy Heart (I Regret to Inform You)

3. Battle Royal

4. We Are The Dead

5.  Weird Science

6. Attack of the 60 FT Lesbian Octopus

7. Let’s Make Out

8. Survival of the Thickest

9. Doomed Now

10. Aneurysm

11. The Monkeys Are Coming

12. Dawn Of The Dead

13. We Are Rockstars

00:00 – Lamb

Goszczą u nas już po raz trzeci w ciągu nieco ponad dwóch lat, a polska publiczność w dalszym ciągu przybywa na ich występ tłumnie. Koncertowy repertuar zdominował materiał z ostatniego albumu duetu – “5”, który powstał po ośmiu(!) latach od premiery wcześniejszego krążka. Andy Barlow jak zawsze nakręcał fanów do zabawy licznymi krzykami i dynamiką swoich ruchów. Lou Rhodes odziana w anielską białą suknię skromnie stała za mikrofonem i przeszywała słuchaczy swoim diabelsko wspaniałym głosem. Zaczeli od “Another Language” i zakończyli go po upływie zaledwie około 30 sekund. Problemy techniczne. Gdy udało im się już  zabiec, Lou spytała z uśmiechem na twarzy czy ma jeszcze raz wejść na scenę. Ostatecznie weszła na nią z powrotem dopiero na bis, ale o tym za chwilę. Po małych niedogodnościach udało im się wykonać już bezproblemowo pierwszy kawałek. Potem powrót do przeszłości, “Little Things” z “Fear Of Fours”. Następnie znowu numer z “5” (“Butterfly Effect”), ten album został odegrany na koncercie prawie w całości, zabrakło jedynie trzech kompozycji. Subtelne, ale i majestatyczne akordy na pianinie i charakterystyczna, przeszywająca początkowa fraza wokalu – to “Gabriel” z piękną wizualizacją w tle. To był jeden z bardziej wzruszających punktów występu. Przy “Build a Fire” projektor wyświetlił płomienie, które podkreślały wyraz tekstu utworu. Tu, jak i przy innych kompozycjach, Andy chwycił za pałeczki i grał na bębnach jeszcze bardziej uwypuklając wyraziste beaty zespołu. Lamb zakończył występ kultowym już “Goreckim”, napisanym z resztą na cześć polskiego kompozytora. Publiczność tylko na to czekała przekazując grupie mnóstwo energii, miłości i wdzięczności za ten kawałek, jak i za cały występ. Na koniec Barlow zrobił jeszcze zdjęcie tłumowi i wraz z resztą zniknął za kulisami. Owacje jednak nie ustawały i tym sposobem Lamb wrócił by wykonać jeszcze “Trans Fatty Acid”.
Oprócz wspaniałego, pełnego emocji występu nie sposób było nie zapamiętać ilości niskich częstotliwości jakie zespół generował ze sceny. Potęga basów była tak wielka, że dosłownie tynk sypał się z sufitu. To żadna metafora, tylko czysty fakt. Może utrudniało to nieco odbiór koncertu, ale z drugiej strony te pulsacje wprowadzały w istny trans. Teraz tylko czekać na Andy’ego i Lou w przyszłym roku na trzech występach w Polsce.

Setlista:

1. Another Language

2. Little Things

3. Butterfly Effect

4. Gabriel

5. Strong The Root

6. Existential Itch

7. She Walks

8. Wise Enough

9. What Sound

10. Build a Fire

11. Last Night The Sky

12. Gorecki

13. Trans Fatty Acid

Second Stage

Serię występów na tej scenie rozpoczął polski akcent – D4D, niegdyś Dick4Dick. Ten “najbardziej męski” zespół polskiej alternatywy słynie z kontrowersyjnego image’u i równie zaskakującej twórczości, w której łączą rocka, elektronikę, muzykę taneczną, funk i Bóg wie co jeszcze. Z tego słyną, tego można się po nich spodziewać i to właśnie dostaliśmy. Freak’owa energia i taneczność. Świetny rozgrzewacz inaugurujący Free Form Festival
Jako następni wystąpili kolejno: Vitalic, Aeroplane i Miss Kittin. Każdy z artystów zagrał swój dj’ski set na żywo. Występy swoją estetyką były bardzo do siebie zbliżone. Zarówno francuski didżej Vitalic, jak i belgijski Aeroplane czy Miss Kittin dali wypełnione muzyką klubową koncerty. Królował house, electro, fidget, rave, electro i tym podobne gatunki. Każdy z wykonawców zagrał też wyprodukowane przez siebie kawałki, czy remiksy.

Dzień 2

Grolsch Stage

20:00 – Red Snapper

Jak niektórzy narzekali: “Do posłuchania w pubie, ale nie na głównej scenie”. Może i Red Snapper nie grają zbyt żywiołowej muzyki, może ich mieszanka trip-hopu z jazzrockiem usypia, może bębny, kontrabas, saksofon i gitara to zbyt mało aby zaciekawić. Może, ale nie dla mnie. Brytyjczycy mnie oczarowali. Zarówno tym ponurym trip-hopowym nastrojem, jak i typowym dla jazzmanów obyciem z instrumentami. Nie zabrakło też bardziej żywiołowych kawałków. Rzadko spotykany klimat, piękne, oryginalne dźwięki, choć nie aż tak nietypowe jak te tworzone przez…

22:00 – Mum

Siedmioosobowy skład i bogate instrumentarium zawierające liczne nietypowe “wynalazki”. Nie zabrakło skrzypiec, wiolonczeli, dziwnych perkusjonaliów, pianina, trąbki, drumli i wymyślnej elektroniki. Efekt? Eksperymentalna muzyka będąca mieszanką elektroniki i tradycyjnych, wręcz folkowych brzmień. Zespół sam sobie robił za technicznych, osobiście przygotowując sprzęt. Zniknęli by ponownie pojawić się na deskach estrady przy przygaszonym świetle i mrocznych dźwiękach otwierającego koncert „The Land Between Solar Systems”. Zagrali coś z każdej ze swoich sześciu płyt, plus przedpremierowo wykonali kompozycję, „Whistle at the Rain”. Zebrana publiczność przyjęła ich nad wyraz gorąco, za co artyści kokieteryjnie dziękowali mówiąc ze swoim islandzkim akcentem “dziękuję”. Mum to nie tylko oniryczne, rozciągłe i klimatyczne numery, które potrafią rozmarzyć słucha, to też skoczne, folkowe, radosne kawałki zakorzenione w skandynawskiej kulturze, takie jak “Prophecies And Reversed Memories” z ich ostatniego krążka. Wiele utworów w porównaniu do swoich studyjnych odpowiedników w wersji live zyskało wiele energii i żywiołowości. Przykładem niech będzie „They Made Frogs Smoke ’til They Exploded”. Ciężko było nie dać się ponieść tym komicznym wokalizom. Mum oprócz tego, że są sprawnymi muzykami, z ogromnym wyczuciem rytmu, którzy nie gubią się w niestandardowych konstrukcjach swoich piosenek, są też grupą przyjaciół. Ich wymiany spojrzeń i uśmiechów, puszczane sobie tu i ówdzie oczka miały w sobie mnóstwo uroku. Choć nie wątpliwie wielu na nich czekało, to jednak główną gwiazdą Free Form Festival byli…

Setlista:

1. The Land Between Solar Systems

2. Hullabbalabbaluu

3. Whistle at the Rain

4. Moon Pulls

5. Thet Made Frogs Smoke ’til They Exploded

6. Green Grass of Tunnel

7. Smell Memory

8. Prophecies and Reversed Memories

9. Sing Along

10. The Island of Children’s Children

00:00 – The Streets

Nie wyszło na Open’erze, ani na Orange’u, ale w końcu Mike Skinner i zespół zagrali w Polsce. Prawdopodobnie była to ostatnia okazja do zobaczenia zespołu w naszym kraju. Promowali swój ostatni album, “Computers And Blues”, który jak zapowiedział Skinner będzie ostatnim w dorobku grupy. Jak zatem było?
Hala wypchana była po brzegi. Gdy muzycy zaczęli grać “Outside Inside”, a na scenę wkroczył charyzmatyczny lider o nienagannym brytyjskim akcencie euforia wśród ludzi sięgnęła zenitu. Mocno osadzone perkusyjne rytmy, tłusty, grooviasty bas, lekko funkująca gitara, didżejskie skrecze, klawisze i jeden wokalista o wyjątkowo wysokim głosie oraz dwóch MC, w tym Mike Skinner – głos brytyjskiego pokolenia XXI wieku. Te wszystkie składniki musiały dać wybuchową mieszankę. I tak właśnie było! Nie poskromiona energia bijąca ze sceny, liczne zabawne monologi lidera, doskonały repertuar i wyśmienite wykonania. Były i “Don’t Mug Yourself” i “Weak Become Heroes” z debiutu, “The Escapist” ze wzniosłym refrenem, z bardziej środkowego okresu, ale i przebojowy “OMG” z ostatniej płyty. Hit za hitem. Ciekawostką było wykonanie kawałka Katy B, “Katy On A Mission”. Show zakończył „Going Through Hell”, miejmy nadzieję, że dla grupy koncert u nas nie był przeprawą przez piekło, a czystą przyjemnością.
Nie można też narzekać na konferansjerkę Mike’a i jego sceniczne show. W swoich monologach nawiązywał do naszej narodowej chluby, czyli wódki, ale też jak na gentelmana przystało przeprosił za to, że The Streets nie udawało się dotrzeć do naszego kraju. Furorę zrobiło jego zaproszenie ludzi do tego by przykucnęli, aby następnie wyskoczyć w powietrze i dać z siebie wszystko. Damska część publiczności dostała prezent w postaci zdjęcia przez Mike’a koszulki, ten z kolei w zamian dostał od jednej z fanek stanik. Niestety jak sam artysta stwierdził zbyt duży, gdyż nosi on miseczkę A. “A” to też najwyższa ocena w brytyjskim systemie edukacyjnym i taki właśnie stopień wystawiam Mike’owi i jego ekipie za występ na Free Form Festival.

Setlista:

1. Outside Inside

2. Trust Me

3. Don’t Mug Yourself

4. Let’s Push Things Forward

5. The Escapist

6. OMG

7. Weak Become Heroes

8. It’s Too Late

9. We Can Never Be Friends

10. Soldiers

11. Blinded By The Lights

12. Katy On A Mission

13. Dry Your Eyes

14. Turn The Page

15. Fit But You Know It

16. Going Through Hell

Second Stage

Tym razem aż dwa polskie akcenty – Rebeka i w zamian za Yukseka, który odwołał swój występ, Oszibarack. Pierwszym z wykonawców był duet grający eksperymentalny pop połączony z muzyką elektroniczną. Rebeka starają się połączyć zabawkowe brzmienie klawiszy Casio z poważnymi syntezatorami. Obdarzona wspaniałym głosem Iwona Skwarek i jej instrumentalista i producent w jednym – Bartosz Szczęsny, dali ekspresyjny występ.
Podobnie z resztą jak pochodzący z Wielkiej Brytani – Fenech-Soler. Zespół zajmuje się elektro-popem, choć gitary dodają im nieco indie-rockowego pazura. Zagrali takie swoje przeboje jak “Lies” i “Demons”.
Oszibarack to godziwe zadośćuczynienie braku obecności Yukseka. Wrocławianie nie zawiedli. Było zarówno tanecznie, mistycznie jak i z wykopem. Usłyszeliśmy dotychczasowy materiał bandu jak i singiel z nadchodzącej płyty.
Ostatnim artystą, który zamykał festiwalowy line-up, był Mr.Oizo ze swoim didżejskim setem. Quentin Dupieux, bo tak nazywa się ten francuz, oprócz klubowych pewniaków przy oślepiającym świetle stroboskopów puścił też swój hit sprzed lat, który zawojował niegdyś listy przebojów, czyli “Flat Beat”.

Robert Skowroński