Emika – to imię, które ostatnio mnie prześladuje. Odkąd kilka dni temu późnym wieczorem usłyszałam utwór „Double Edge”, pozostaję w stanie nieustającego zdumienia i zachwytu. Gdyby twórczość Emiki nie była dubstepem, byłaby trip-hopem najwyższych lotów.
Emika wychowała się w Bristolu i w tejże mekce „muzyki alternatywnej” pobierała nauki – tu poznała i zakochała się w dubstepie, tutaj też niewątpliwie przesiąknęła mrocznym klimatem Portishead, Trickiego i Massive Attack. Emika jednak nie pretenduje do miana nowej gwiazdeczki trip-hopu – jej muzyka pozostaje na granicy mięsistego dubstepu i eksperymentów muzycznych, także głosowych, którym ulegali pionierzy bristol soundu.
Debiutancki album Emiki o prostym tytule „Emika” to dzieło na wskroś profesjonalne – artystka zgrabnie połączyła tu fascynacje mocnym dubstepowym basem ze swoim delikatnym, melorecytacyjnym wokalem. Emika wpisuje się przy okazji w międzynarodowy trend „samowystarczalności” – elektronika, teksty, wokal i chórki są jej autorstwa, być może dzięki temu tak świetnie ze sobą współgrają. Kolejne utwory „Emiki” sączą się z głośników jak zbyt długo gotowany budyń czekoladowy – kleiste, ciemne, słodko-gorzkie.
Emika to artystka kompletna – najlepiej widać to na teledysku do „Double Edge”, gdzie widzimy wyłącznie jej twarz. Różne odcienie, światła, emocje emikowatej Emiki scalają jej pierwszy, fascynujący od początku do końca album. To kolejny dowód na to, że ani trip-hop nie umarł, ani dubstep nie jest ograniczony.
Jadwiga Marchwica
Emika w Polsce – więcej o artystce i koncercie w Katowicach (listopad 2011)