Lamb na inauguracji Tauron Nowa Muzyka
25.06.2011
Szyb Wilson, Katowice

W Skandynawii jednym ze sprawdzonych sposobów na lepsze poznanie się i zacieśnianie więzi międzyludzkich jest wspólny wypad do sauny. Z podobnego założenia wyszli chyba organizatorzy pierwszego dnia festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Koncert na jego inaugurację, w związku bardzo wakacyjną aurą, przebiegał w prawdziwym ukropie, ale na szczęście w katowickim Szybie Wilson było gorąco nie tylko w sensie dosłownym, ale również muzycznym.

Lou Rhodes (fot. petrklapper.com)

Do tej pory w letnim sezonie koncertowym trip-hopowa gwardia nie zawodzi. Tym bardziej cieszył więc fakt, że na inaugurację szóstej edycji Tauron Nowa Muzyka zaplanowano właśnie występ kolejnej gwiazdy gatunku. Mowa o Lamb, duecie z Manchesteru, który swoją reaktywacją w 2009 roku sprawił nam niemałą niespodziankę. Zaczęło się od koncertu trochę incognito, w brytyjskim Brighton. Wkrótce potem przyszła trasa pod hasłem: „Hej, znowu gramy i trzymamy się świetnie”, a wraz z nią pierwsza wizyta w naszym kraju (którą niestety ominąłem). Dwa lata później Lou i Andy powracają do Polski, tym razem z nowym materiałem, w wyjątkowych okolicznościach (Szyb Wilson w Katowicach, mieście H. M. Góreckiego), za to z niezmiennym pomysłem na serwowanie świetnych wrażeń na swoich koncertach.

Zaproszenie Brytyjczyków na początek Taurona okazało się bardzo dobrym posunięciem. Z jednej strony kolejna edycja imprezy wystartowała z prawdziwym impetem, z drugiej mogliśmy się poczuć jak na regularnym koncercie zespołu, który pewnie straciłby ze swojej kameralnej aury, gdyby wrzucić go na piątek czy sobotę, kiedy festiwalowa machina ruszyłaby na dobre. A właśnie klimat nie do podrobienia to jeden z największych atutów Lamb na żywo. Klimatycznie wypadają zarówno starsze jak i premierowe kawałki. Chociaż to dla tych pierwszych zarezerwowano najgłośniejsze owacje, to materiał „5” w wersji koncertowej zyskuje właściwą moc, o którą, prawdę mówiąc, bym go nie podejrzewał. Trip-hopowe i hipnotyczne „Strong The Root”, patetyczne „Last Night The Sky” czy przywitane ze szczególnym entuzjazmem „Build a Fire” z pewnością stanowiły mocne punkty setlisty.

Najpiękniejszym momentem wieczoru pozostanie dla mnie niezawodny „Gorecki”. Już „Gabriel”, zagrany dosyć szybko, zdążył mnie wzruszyć, ale okazało się, że było to dopiero szykowanie gruntu pod prawdziwą eksplozję dźwięków i emocji, jaką serwuje piosenka przywołująca pamięć polskiego kompozytora. Andy wybijający na bębnie mocniejsze akcenty utworu – piękna sprawa. Z tym wykonaniem może konkurować tylko zamykające bisy „Trans Fatty Acid”. Kilka dobrych minut bezkompromisowego, trip-hopowego jeżdżenia po bandzie z Lou na gitarze i psychodeliczną aranżacją.

Zestaw przygotowany na tę trasę nie pozostawia słuchacza w pełni sytym. Zabrakło mi „Cotton Wool” z rozszalałym bitem i lirycznego „Heaven”. To rzecz jasna nie dyskredytuje jakości koncertów Lamb w tym roku, ale wciąż zazdroszczę wszystkim , którzy mieli okazję usłyszeć ich 2 lata temu. Za to muzycznie wszystko trzyma dobry poziom.

Na żywo Lou i Andy’ego wspiera basista Jon Thorne. Cała trójka, stanowiąca zgrany team, wręcz zaraża swoją pasją do muzyki. O tym, że świetnie brzmiąca Rhodes, wciąż jest zdolna robić ogromne wrażenie na słuchaczu, byłem przekonany. Ale pewnym zaskoczeniem był dla mnie potencjał showmana, który drzemie w producenckiej połowie Lamb. Andy na scenie odpowiedzialny jest i za elementy perkusyjne, i elektronikę, ale do tego znajduje energię na utrzymywanie ciągłego kontaktu z publiką. Ma w sobie wręcz dziecięcą radość z grania, a występy Lamb tylko na tym zyskują. Barlow stwierdził pod koniec, że od reaktywacji duetu, jest to definitywnie „najgorętszy koncert w karierze Lamb”, ale po prawdzie sam skutecznie podwyższał temperaturę tego wieczoru.

Z perspektywy czasu, a zwłaszcza po koncercie w Katowicach, widzę, że Lou i Andy potrzebowali tej przerwy w graniu. Dzięki temu powrócili dojrzalsi, ale wciąż pełni pasji. Obserwowanie, jak sprawnie komunikują się w trakcie grania, jak wymieniają uśmiechy to wielka przyjemność dla ich fana. A o tym, że nim jestem przypomniałem sobie właśnie w Szybie Wilson.

Tego wieczoru Lamb zagrali: Another Language, Little Things, Butterfly Effect, Gabriel, Strong The Root, Existential Itch, Wise Enough, Lusty, She Walks, Last Night The Sky, Build a Fire, Gorecki
bisy: What Sound, The Spectacle, Trans Fatty Acid

Rafał Maćkowski