Pleq to solowy projekt Bartosza Dziadosza, eksperymentalnego muzyka, którego ostatnie dziecko nazywa się „Sounds Of Rebirh” i jest jego piątą płytą wydaną w 2010 roku (sic!). Artysta ma głowę pełną pomysłów. Czy jednak ilość nie wzięła góry nad jakością? Co ciekawego ma do zaoferowania ten wydający w greckiej wytwórni przedstawiciel nurtu glitchu?

Drogi czytelniku, nim postanowisz czytać dalej tę recenzję odpowiedz sobie najpierw na ważne pytanie… Co jest dla mnie najważniejsze w muzyce? Jeśli są to charyzmatyczni wokaliści, piosenki zapadające w pamięć, dające się zanucić frazy, czy też technika instrumentalistów, to nie trać czasu na dalszą lekturę tego tekstu. Będzie on traktować o minimalistycznych, syntetycznych trzaskach i szumach połączonych ze skąpymi aranżacjami na żywych instrumentach. To jest właśnie glitch! Gatunek, który uprawia Pleq, wraz z domieszką down tempo i muzyki klasycznej.

Chciałbym teraz wymienić utwory na płycie, które są godne uwagi jak i te, które nie są jej szczególnie warte. Jednak w przypadku Pleq’a jest to niewykonalne. Niewątpliwie każda kompozycja charakteryzuje się nastrojem smutku, tajemniczości i wszech ogarniającego mroku. Próżno tutaj szukać wspominanej przebojowości i przystępności. Płyta opływa melancholią i przywodzi na myśl obrazy mroźnych skandynawskich pustkowi. To podróż stanowiąca pewną konceptualną całość. Każda kompozycja jest utrzymana w podobnym tempie, a skąpe aranżacje są do siebie zbliżone. Ktoś powie, że to zwykła nuda i brak pomysłu. Ja jednak uważam, że pozwala to słuchaczowi  oddać się i zatracić dźwiękom, które koją, ale jednocześnie niepokoją.

Czystą kroplą w oceanie trzasków jest znany z poprzedniego albumu „Raindrop” z gościnnym udziałem Natalii Grosiak znanej m. in. z Digit All Love. Jej delikatne wokalizy wzbogaciły muzykę Dziadosza o dodatkowy wymiar, nadały mu pełni. Podobnie sprawa się ma z „Black Dog”, w którym na przemian recytuje i zawodzi Japonka Emi Hosokawa. Ostatnią kolaboracją artysty jest „The Robot Can’t Swim” z Eleni Adamopoulou. Głos wokalistki zdaje się krążyć gdzieś w oddali na tle onirycznego i pięknego podkładu pianina oraz niepokojącego dźwięku zegara. Mimo tej magicznej atmosfery nie brak tu chłodu i wrażenia obawy.

Należy jeszcze wspomnieć o tym, że album wieńczą trzy remiksy. Są to kolejno: Tapage „Sound Of Rebirth”, Nebulo „The Ribbon” i Spyweirdos „Raindrop”. Wnoszą coś swojego do utworów Pleq’a i nie ustępują w niczym oryginałom.

„Sound Of Rebirth” to swego rodzaju ścieżka dźwiękowa do rozmyślań, drzemie tu głęboka zaduma. Wniosek ten wydaje się jeszcze mniej bezpodstawny, gdy weźmie się pod uwagę to, że Bartosz jest absolwentem filozofii. Jak sam twierdzi: „Procesowi twórczemu towarzyszą mi doznania duchowe, porównywalne do medytacji”. Artysta skutecznie odzwierciedla to w swojej mantrycznej muzyce, przenosząc te wrażenia na odbiorcę.

Muszę przyznać, że pierwszy kontakt z tym longplayem był dla mnie wielkim rozczarowaniem. Wszędobylskie,  początkowo irytujące, trzaski, szumy i warkoty jawiły mi się jako totalna pomyłka i nie porozumienie. Dobrze jednak, że dałem Pleq’owi drugą szansę. Jeśli ktoś ceni sobie przede wszystkim klimat i nastrój tak wyraźny, że odczuwalny na własnej skórze, a przy okazji przemawia do niego twórczość Worm is Green (podobna do tego co robi Pleq), to „Sound Of Rebirth” powinno okazać się dla niego pozycją wartą przesłuchania. Jednak jeśli tak nie jest, to na początku dobrze wam radziłem, abyście nie czytali dalej.

Robert Skowroński