L.U.C - "Pyykycykytypff"

Mamy go! Mamy kolejny album wrocławskiego ekscentryka. Tego muzycznego Gombrowicza, tego Chopina elektroniki, tego mistrza awangardy. Czym tym razem zaskoczył nas przybyły ze swojej własnej planety L.U.C?

Podchodząc do tej płyty miałem pewne obawy. Artysta zapowiadał swoje nowe dziecko, jako coś niespotykanego do tej pory na polskim rynku. Beaty stworzone jedynie przy użyciu aparatu mowy jednego człowieka – L.U.C’a. I wszystko w porządku, ale…rodzi się pytanie – czy artysta zrezygnuje ze swojej liryki, jak to miało miejsce na jego poprzedniej płycie „Zrozumieć Polskę 39/89”?  Czy podkłady będą płaskie, pozbawione głębi, basu, ciekawych elektronicznych sampli? W końcu beatbox to technika o ograniczonych możliwościach. Po przesłuchaniu „Pyykycykytypff” zrobiło mi się wstyd, że podejrzewałem L.U.C’a o takie rzeczy.

Wszystkie wygenerowane przez tego wizjonera dźwięki zostały przetworzone przez przeróżne urządzenia analogowo-cyfrowe, które następnie zapętlone stworzyły pełne harmonii utwory. Dostaliśmy nie pozbawione głębi, świetnie wyprodukowane kompozycje. Charakteryzuje je niepowtarzalny klimat jaki potrafi osiągnąć jedynie L.U.C.

Krążek otwiera mroczny, ambientowy dyptyk „Głosowanie”. Wprowadza on słuchacza swoją tajemniczością w stan niepokoju. To napięcie jest budowane, aż do potężnego wejścia perkusji w „7 przebudzenie. LUC jak Rambo powraca z historycznej misji”. Kawałek pokazuje za co kochamy tego zeszłorocznego zdobywcę Paszportu Polityki. Niepowtarzalny styl na, który składają się posępne, ciężkie, około hip/trip hopowe beaty i niepodrabialny flow L.U.C’a wypełniony neologizmami i językowymi wygibasami. I tak bez wytchnienia przez ponad 40 minut.

Na pewno warto wspomnieć o gościach jacy pojawili się na „Pyykycykytypff”. Są nimi tacy weterani polskiego rapu jak  Rahim („Tyś jest też instrumentem”), Vienio („Polanie na polanie”) i znany z Kaliber 44 Abradab w singlowym „Kto jest ostatni?”. Utwór w zabawny sposób szydzi z Poczty Polskiej i systemu awizo. Ci dwaj MC świetnie sobie poradzili w rymowaniu do tego lżejszego, w porównaniu do reszty, podkładu. Oczywiście kolaboracje z Rahimem i Vieniem z Molesty również wypadły przekonująco, i do mnie jako słuchacza trafiają. W „Oratorium Rubikochomikorium” pojawia się jeszcze MC Motyl. Wraz z L.U.C’iem wykonali kawałek dedykowany pamięci zmarłym…chomikom.

Na albumie znalazły się też kompozycje instrumentalne, w tym pierwszy singiel z tej płyty, czyli „Loopedoom”. Imitowany dźwięk kontrabasu niczym z czasów Kanału Audytywnego przyprawiony o „chore”, pokręcone sample i wokalizy płynie na wyrazistym rytmie perkusji. Wybitne!

„Pyykycykytypff” nie ma słabych momentów. Żaden jej aspekt nie zawodzi. To wokalno-komputerowa symfonia, istna uczta dla uszu. L.U.C miał rację zapowiadając ten album jago coś czego do tej pory w Polsce nie było. Podkreśla to słowami jakimi rozpoczyna „7 przebudzenie”: „W alternatywie do trendów, w alternatywie do mody, pogody, pędu koniunktury, krytykantów zgody”. Dla mnie to rewolucja, dzieło innowacyjne. Brak nudy, sam miód! Raz jeszcze wybacz mi Mistrzu, że w Ciebie wątpiłem. Czekam na kolejne pokręcone, tak samo schizofreniczne wydawnictwa.

Robert Skowroński