Warszawa spłynęła krwistą lemoniadą
W Polsce po raz szósty, jednak w Warszawie po raz pierwszy. I to w oryginalnym składzie! Do stolicy zawitali bracia Godfrey, wraz z, nieobecną przez siedem lat w zespole, charyzmatyczną wokalistką Skye Edwards. Morcheeba, bo o nich mowa, promując swój ostatni krążek – „Blood Like Lemonade” zagrali dla publiczności zgromadzonej w warszawskiej Stodole.
Brytyjczycy podczas koncertu zaprezentowali przekrojowy materiał składający się z samych hitów. Nie ominęli żadnej płyty. Mimo, że są w trasie promującej ostatni album, to najwięcej usłyszeliśmy z „Big Calm” pochodzącego z 1988 roku. Jednak „Blood Like Lemonade” nie zostało potraktowane po macoszemu.
Zespół wszedł na skąpaną w świetle reflektorów scenę przy delikatnych dźwiękach „The Sea”. Potem było coraz lepiej. Kwintet onieśmielał energią, a jednocześnie subtelnością. Zwyczajnie czarowali. W centrum uwagi słuchaczy była oczywiście obdażona niewiarygodnym glosem Skye. Ubrana w sukienkę w szkocką kratę tryskała energią i co i raz zagajała widzów i z nimi dowcipkowała. Przedstawiła też zespołową maskotkę – pluszową małpkę piszczącą po naciśnięciu jej. Niemniej ważnym „zabawiaczem” tłumu był stojący w rogu sceny gitarzysta- Ross Godfrey. Serwował on też wspaniałe, natchnione sola gitarowe. Ten duet potrafił wywołać uśmiech na twarzach publiki.
W podstawowym secie znalazły się m.in. takie piosenki jak „Otherwise”, „Trigger Hippy” czy „Part Of The Process”. Przed „Even Though” Skye pochwaliła się, że przy kręceniu klipu do tego kawałka wytrzymała pod wodą, na jednym oddechu, prawie dwie minuty. Po tych słowach publiczność wyraziła swój szacunek dla niej gromkimi brawami. Tego wieczoru ludzie w klubie reagowali na Morcheebę bardzo entuzjastycznie. Klaskali, skakali, wymachiwali dłońmi, czy też bujali się lekko w rytm muzyki. Wdawali się również w krótkie wymiany słów i zabawy ze Skye. Tak było przed „Beat Of The Drum”. Wokalistka spytała publikę jak po polsku brzmi słowo „man”. Po uzyskaniu odpowiedzi poprosiła by „all the facet sing with me”, następnie przyszła kolej na panie. W końcu zabrzmiały pierwsze takty kompozycji, pod koniec, której zespół tak rozszalał się na scenie, że ta spokojna piosenka nabrała rockowego pazura.
Na koniec usłyszeliśmy „Blindfold”, w którym popis swoich umiejętności dał przede wszystkim zespołowy DJ. Widownia zaś razem ze Skye śpiewała melodyjne „na na na na” i machała rękoma. Czyżby już koniec? Nie. Edwards jeszcze przed zejściem ze sceny puściła oko dając znać, że zaraz wrócą. Tak też zrobili. Bisy rozpoczął „Over And Over”. Piękna nastrojowa kompozycja została chóralnie odśpiewana. Następnie poleciał zestaw dwóch hitów, które porwały dosłownie każdego. Przy „Be Yourself” i „Rome Wasn’t Built In A Day” nikt nie stał w miejscu. Dotyczy to zarówno zespołu jak i słuchaczy zebranych w Stodole. Obie strony dały z siebie wszystko.
Myślę, że ci którzy tego październikowego wieczora znaleźli się w klubie zapamiętają ten koncert na długo. Był to występ pełen energii i czadu co w przypadku kapeli z pogranicza trip-hopu i chilloutu nie jest wcale takie oczywiste. Nie zabrakło też nastrojowego klimatu, momentów w których zamykało się oczy i dawało się ponieść muzyce. Ja odleciałem i wrócę dopiero gdy Morcheeba znów zagra w Polsce.
Robert Skowroński
Setlista:
1. The Sea
2. Friction
3. Otherwise
4. Never An Easy Way
5. Even Though
6. Part Of The Process
7. Blood Like Lemonade
8. Slow Down
9. Crimson
10. Trigger Hippy
11. Beat Of The Drum
12. Blindfold
13. Over And Over
14. Be Yourself
15. Rome Wasn’t Built In A Day