Zimna skandynawska Ocynownia.

Festiwal Sacrum Profanum od wielu lat stara się przygotowywać dla swoich uczestników programy nietuzinkowe i niepowtarzalne. Zaczęło się od szokującego wykonania „Requiem” Mozarta, a przy ósmej edycji możemy już podziwiać halę nowohuckiej Ocynowni w roli „kosmicznej” sali koncertowej, na której brzmią niemniej nierealne kosmiczne utwory.

Mum & L.U.C - fot. Paweł Ulatowski/SacrumProfanum.pl

Zaszczyt otwarcia festiwalu przypadł w tym roku islandzkiej grupie Múm, która postanowiła znacznie poszerzyć swoje brzmienie. Zespół z północy, znany z typowo chłodnego, elektronicznego brzmienia, zaprosił do udziału w koncercie nie tylko przyjaciół z bliskich sobie krajów nordyckich, ale też krakowską orkiestrę Sinfonietta Cracovia, Chór Polskiego Radia i w końcu – wrocławskiego wokalistę i producenta muzycznego L.U.C’a. Biorąc pod uwagę, jak często Múm występuje „z przyjaciółmi” i jak zróżnicowane brzmienia kreują nawet w ramach jednego, teoretycznie spójnego albumu, na koncert szłam nie tyle z obawą, co z zaciekawieniem.

Múm postanowili dostosować swój materiał na potrzeby projektu dla Sacrum Profanum. Z tego też powodu zaprezentowali krakowskiej publiczności kompozycje z różnych okresów swojej działalności, nie pomijając tych z ostatniej płyty „Sing Along to Songs You Don’t Know”, a nawet nowych, jeszcze nie wykonywanych koncertowo. Dokomponowane aranżacje orkiestrowe i nie tylko nadały starszym utworom nowej głębi, nowego – niejednokrotnie dużo bogatszego, ciekawszego i bardziej przyswajalnego dla przeciętnego słuchacza – brzmienia. W pierwszych minutach koncertu, surowa nowohucka Ocynownia stopniowo zmieniała się w krainę niebiańską, trochę wodną, trochę lodowcową, czemu niewątpliwie pomagało „anielskie” brzmienie chóru i delikatne i statyczne wizualizacje. Niepowtarzalnego klimatu nadawał także kolorowy teatr świateł, które niestety pod koniec koncertu zaczęły osobom usadzonym w ostatnich rzędach amfiteatru bardzo przeszkadzać.

Swoje kompozycje Múm przedstawiało w formie „dwubiegunowej” – od delikatnych, wyciszonych, gdzie główny nacisk położony był na harmonię i barwę głosów wokalistów, po bardziej rytmiczne, na swój sposób taneczne. Specyficznego charakteru dodawali muzycy z ambientowego kwartetu Amiina, wokalista i gitarzysta Mugison, czy wyczekiwany przez nas – L.U.C. Występ tego ostatniego pozostawił niedosyt – wrocławski raper, znany z ciętego języka i specyficznego odrealnionego podejścia do otaczającego go świata, wspomógł Islandczyków delikatnym (bardzo delikatnym) samplowanym beatboxem. Jak jednak stwierdził – wolał wziąć udział w tym koncercie, chociażby w jednym utworze, niż grać kolejny swój solowy. Pozostaje mieć nadzieję, że Múm wykorzystają w przyszłości szerzej zdolności L.U.C’a.

Zaskakującym dla wszystkich było wykonanie soundtracku do polskiego dokumentu „Wyspa Wielkiej Nadziej”, opowiadającego o losie dzieci z wadami kręgosłupa, przebywającymi i oczekującymi na skomplikowane operacje w szpitalu. Film w 1957 roku zrealizował Bohdan Poręba, a na tegorocznym Sacrum Profanum otrzymał nowy wymiar. Múm swoją muzyką starali się podkreślić najważniejsze emocje, które zamknięte zostały w czarno-białym obrazie suchej relacji – strach i osamotnienie dzieci, niepewność, a w końcu – radość z udanej kuracji i odzyskania zdrowia. Trzeba przyznać, że to dość odważne posunięcie ze strony zespołu, z trudnym tematem poradzili sobie jednak doskonale.

Druga część koncertu okazała się bardziej konkretna, mniej rozmyta w skandynawskim szarawym i chłodnym powietrzu. Głośno oklaskiwane były szczególnie utwory „A River Don’t Stop To Breath” i starsze – „A Little Bit, Sometimes”, które w dużej, dobrze nagłośnionej sali zabrzmiały szeroko, już nie jak emotronika, a bardziej jak mocno uczuciowy trip-hop. I choć nie każdy ze słuchaczy mógł obserwować muzyków, ich reakcje, mimikę, zachowanie na scenie (wizualizacje najczęściej odbierały nam tę możliwość, a artyści z tak ogromnej odległości stanowili dla nas jedynie kolorowe punkty na rzęsiście oświetlanej scenie), na pewno każdy odebrał przekazywane muzyką, osobistym niepowtarzalnym wykonawstwem emocje.

Sacrum Profanum odbiega stanowczo od pierwotnej konwencji, stawiając coraz częściej na wielkie widowiska z muzyką trudną, „niepopularną”, jednak wciąż budzącą emocje. Tegoroczna „freakowa” jego część na pewno zachwyci niejednego fana muzyki zimnej północy, alternatywy, elektroniki, ale otworzy też uszy i umysły tym, dla których w ostatnich latach ważniejsza była sfera „sacrum” festiwalu. Moja refleksja na zakończenie jest dość prosta. W świecie, w którym już właściwie nie istnieją zjawiska „niepowtarzalne”, gdzie wszystko skrzętnie nagrywamy, przechowujemy i powielamy, powiewem świeżości był niedzielny koncert Múm. Takiej Islandii w powietrzu nigdy więcej już nie uświadczymy.

Jadwiga Marchwica