Miami Horror "Illumination"

Australijskiej ofensywy na światowe rynki muzyczne ciąg dalszy. Ściślej pisząc, ofensywy prosto z Melbourne. To właśnie stąd pochodzi Cut Copy, trio, które zdołało przetrzeć szlaki dla kolejnych wykonawców z tego regionu i uzbierać spore grono wielbicieli electropopowego grania. Na tej fali wypływa kolejny projekt o nazwie Miami Horror. Z pewnością pokusa, aby choć odrobinę ściągnąć od bardziej utytułowanych (a w moim odczuciu przereklamowanych) ziomków była olbrzymia, ale na szczęście australijski kwartet w składzie Benjamin Plant, Josh Moriarty, Aaron Shanahan oraz Daniel Whitechurch zdołał się wystrzec tego błędu i na koniec wakacji sprezentował wszystkim prawdziwie wakacyjny album.

Być może pamiętacie jednorazowy projekt Stardust i jego przebój „Music Sounds Better With You” albo The Superman Lovers ze swoim „Starlight”? Właśnie takie były moje pierwsze skojarzenia po przesłuchaniu „I Look To You”, jednego z singli promującego debiutancki krążek Miami Horror. Zapętlone dęciaki, klubowa rytmika i wpadająca w ucho melodia to chyba najważniejsze wyznaczniki tej piosenki z gościnnym udziałem pani ukrywającej się pod pseudonimem Kimbra. Oczywiście to wszystko w ramach wszechobecnego trendu na lata 80-te po liftingu. Zachęcony takim brzmieniem zdecydowałem się sprawdzić, czy Australijczyków stać na więcej niż jeden dobry przebój…

„Illumination” został pomyślany jako concept album, którego motywem przewodnim miało być światło: jego różne barwy, odcienie i ciepło. Za pomocą electropopowej stylistyki z wyraźnym syntezatorowym brzmieniem Miami Horror starają się ukazać różne emocje i nastroje, ze szczególnym naciskiem na te, które kojarzą się z letnim szaleństwem i wakacyjnymi pląsami do białego rana. Propozycja Australijczyków to nie mniej nie więcej niż dobre taneczne granie z ambicją trafienia na radiowe playlisty. I jeżeli takie kryterium będziemy przykładać do albumu, to z pewnością będziemy usatysfakcjonowani mnogością electro-smaczków, przyjemnych melodii i akcentów z dekady lat 80. (bez jakiegoś natrętnego revivalu). Gdyby jednak wziąć „Illumination” pod lupę, wielu powinno dostrzec nierówność całego materiału. Nie utrzymuje on poziomu singlowych wymiataczy: rzeczonego „I Look To You” (bardzo luźne i bardzo dobre nawiązanie do chillwave’owej stylistyki) i „Moon Theory” z fajnym gitarowym motywem wymieszanym z elektroniką. Nieźle prezentują się również instrumentalne interludia i zamykający stawkę energetyczny „Ultraviolet”. Gdyby całość brzmiała właśnie tak jak te kompozycje, otrzymalibyśmy jedną z najlepszych tanecznych płyt roku. Niestety, z rzadka, ale jednak, Miami Horror zaliczają małe wpadki i przesładzają z popową stylistyką, tak jak przy „Holidays”, a jeszcze bardziej w „Imagination”, przy którym przechodziłem najrozmaitsze stadia irytacji. Z debiutem australijskiego kwartetu jest jeszcze jeden problem: trudno ocenić, czy wytrzyma próbę czasu. I tak naprawdę trudno odpowiedź na to pytanie. Póki co nasze uszy cieszy piosenkowa formuła, ale czy za jakiś czas nie zdąży się nam przejeść? Tego typu znaki zapytania jest w stanie rozwiać jeden niepodważalny atut Miami Horror: ma spory potencjał i całkiem sporo kompozycji, które mogą naprawdę dobrze wypaść na żywo, jeśli odegrać je z nie mniejszą energią niż na albumie.

Swoje rozważania nad „Illumination” zamknę w przekorny sposób i postawię ostrożną rekomendację Miami Horror. Tak jak wspomniałem: głodni parkietowych hitów i pogodnych piosenek mogą spokojnie sięgać po tę płytę. Natomiast poszukiwacze elektronicznych niuansów i czekający na propozycję z ambitniejszą muzyką taneczną będą musieli poczekać na następny album Australijczyków. Jeżeli ci wystrzegą się błędów popełnionych przy okazji debiutu, z pewnością zasłużą na dużo wyższe.

Rafał Maćkowski