Hektagon "London"

„London” łączy w sobie dwie rzeczy, którym szczególnie łatwo jest podbić moje serce: Hiszpanię i dubstep. Żeby było jasne, nie chodzi o jakąś hybrydę flamenco z elektroniką; chociaż kto wie, może któryś DJów się o to kiedyś pokusi… Z Hiszpanii pochodzi twórca albumu, Hector Hernandez-Pascual, którego koleje losu skierowały w stronę Londynu i tamtejszej sceny muzyki elektronicznej. Hektagon próbował już swoich sił w hip-hopie, „zaliczył” drum’n’bassowy epizod w swojej twórczości, zaś obecnie nagrywa bardzo miejskie, dubstepowe produkcje i to właśnie nimi zwrócił na siebie moją uwagę.

Określanie debiutanckiego albumu Hektagona mianem dubstepowego jest sporym uproszczeniem sprawy, ale nie da się ukryć, że to właśnie ten gatunek stanowi muzyczną wypadkową dla wszystkiego, co znajdziemy na „London”. W wielu utworach pobrzmiewa jak najbardziej dubstepowa rytmika, rzadziej za to otrzymujemy uderzenia mocnego basu. Nic to, bo zamiast tego Hektagon funduje słuchaczom całą masę bardzo przemyślanych i umiejętnie dobranych nawiązań w stronę różnych muzycznych styli, począwszy od breakbeatu, poprzez idm a kończąc na instrumentalnym hip-hopie. Łatwo o zawrót głowy, a jeszcze łatwiej o stworzenie niestrawnej, niespójnej papki, ale nie tym razem. Pomimo całego eklektyzmu materiał brzmi wyśmienicie, powiedziałbym, wręcz, że zaskakująco wyśmienicie jak na taką żonglerkę stylistyczną, często nawet w obrębie pojedynczego utworu.

Jest też inny walor „London”, o którym nie sposób nie wspomnieć choć w paru zdaniach. Poza wyczuciem w łączeniu gatunków i nienaganną produkcją jest nim sam klimat albumu. Kolejne ścieżki nabierają transowego charakteru; pomimo tego, że nie znajdziemy tu łatwych melodii, tkwią one w głowie i skłaniają do tego, aby regularnie do nich wracać. Materiał jest trochę jak okładkowy wieżowiec: ma wiele poziomów, dusznych i ciasnych korytarzy, a z drugiej strony sporo przestrzeni.

Nie ukrywam, że najlepiej płyty wysłuchuje się w całości, tak misterną jest konstrukcją. Trudno ją recenzować na wyrywki i wskazywać faworytów, ponieważ poszczególne utwory nieprzypadkowo pojawiają się w konkretnych miejscach dobrze skrojonej tracklisty. Jak już sygnalizowałem, sporo dzieje się nie tylko na przestrzeni bez mała godziny materiału, ale również w trakcie większości poszczególnych ścieżek. Hektagon dobrze buduje napięcie, a jeszcze lepiej zaskakuje nagłymi, a jednak płynnymi zwrotami: od pulsującej i mrocznej atmosfery do delikatnych, snujących się motywów.

Album jest muzyczną wędrówką po Londynie pod okiem hiszpańskiego przewodnika. Możemy się jednak spodziewać, że raczej zapuścimy się w rejony Soho niż Pałacu Buckingham. W trakcie naszej wędrówki nie zabraknie dobrej muzyki, bo „London” to jedna z ciekawszych (choć często pomijana bądź niedoceniana) pozycji w elektronicznym światku, jeżeli chodzi o końcówkę mijającej dekady.

Rafał Maćkowski