Sia "We Are Born"

Sia Furler powraca. Uśmiechnięta, rozluźniona i sto razy bardziej przebojowa niż kiedyś. Czyżby przypuszczała szturm na komercyjne rozgłośnie? Ona sama zwala tę odmianę na karb nowego związku i chęci zaprezentowania muzycznych inspiracji, jeszcze z czasów dzieciństwa. Jakkolwiek by tego nie tłumaczyć, Sia nagrała najbardziej popową płytę w swojej karierze. Tak, tak: popową.

Rzadko wspominamy o współpracownikach australijskiej wokalistki przy okazji jej solowych poczynań, ale tym razem jest to szczególnie uzasadnione. Po raz pierwszy w jej dyskografii nad charakterem całości tak silnie zaważyła osoba producenta. Przy „We Are Born” został nim Greg Kurstin, odpowiedzialny za płyty Kylie Minogue, Lily Allen czy Ladyhawke. I w tym momencie przestaje nas dziwić odmiana stylistyki, w jakiej porusza się Sia. Do tej mieszanki dodajmy jeszcze Nicka Valensiego z The Strokes, z którego obecności zrobiono właściwy użytek. Jego gitarowe partie pojawiają się nad wyraz często i stanowią ważny filar całego materiału.

Do tej pory ustaliliśmy, że powrót Furler nie będzie powtórką z rozrywki. Nie ma tu ani wycieczek w stronę elektroniki, a nawet trip-hopu jak na debiutanckim krążku; brak również zawodowych akustycznych smętów, z których Sia zasłynęła przy okazji kolejnych albumów. Co więc dostajemy w zamian? Z pomocą przychodzi nam już sama okładka „We Are Born”, dobrze oddająca zawartą na dysku muzykę. Kredki świecowe, plac zabaw, koniecznie ciepła, letnia pogoda. To mniej więcej ten klimat. Jest niezobowiązująco, lekko, ale z polotem. Za cenę niewykraczania poza ramy gitarowego popu dostajemy zestaw naprawdę ładnych piosenek, kilku średniaków i paru typowych zapychaczy. Utwory wybrane na single, „You’ve Changed” oraz „Clap Your Hands”, jak najbardziej grają. Zgrabnie zagrane, niewymagające i szybko wpadające w ucho. Jednak na rekomendację, pod którą mogę się podpisać wszystkimi kończynami, zasługuje tylko świetne „Cloud”. Kolejna piosenka bez żadnego przekombinowania, za to bardzo melodyjna i wreszcie pozwalająca piosenkarce rozwinąć skrzydła i zaprezentować swoją mocną barwę. Naprawdę słabo robi się gdzieś w połowie albumu, przy utworach następujących po „Be Good To Me” osiadamy na mieliźnie i stopniowo grzęźniemy w mule. Jest to najbardziej nijaki moment „We Are Born”. Z opresji ratuje nas rzeczone „Cloud”. Na koniec stawki przewidziano z kolei całkiem udaną reinterpretację utworu Madonny „Oh Father”.

Muzycznie jest tu bardzo bajkowo. Co piosenkę towarzyszą nam rozmaite dzwoneczki, cymbałki i trochę elektronicznych dźwięków. Nie da się oczywiście zapomnieć o udziale w nagraniach Nicka Valensiego – jak wspomniałem, gitarowych akcentów tu nie brakuje. Wychodzi z tego przyjemna piosenkowa całość, ale startująca w innej lidze niż dotychczasowe płyty Furler. To, że Sia zdecydowała się na dużo lżejszą i komercyjną odsłonę, wytrąca recenzentom oręż z rąk i zmusza do przyznania taryfy ulgowej. Owszem, „We Are Born” może zdziałać dużo dobrego w świecie współczesnego popu, ale nie zmienia to faktu, że momentami dostajemy za dużo cukru w cukrze, a część piosenek po prostu nie powinna się na tym albumie znaleźć.

Płytę gorąco polecam wszystkim, którzy z łezką w oku wspominają złote czasy kobiecego pop-rocka lub czują nieodpartą potrzebę wydania pieniędzy na lekki album idealny na wakacyjne wojaże. Pozostali będą musieli bardziej przemyśleć tę transakcję lub odnaleźć na półce poprzednie albumy tej naprawdę dobrej wokalistki.

Rafał Maćkowski