UNKLE "Where Did The Night Fall"

Z roku na rok UNKLE jawi mi się jako coraz bardziej problemowy projekt. Chyba ostatni raz, kiedy wszyscy zgodnie przyklaskiwali na muzykę spod tego szyldu, miał miejsce w okolicach końca ubiegłego wieku. Potem bywało różnie: „Never, Never, Land” wzbudzał kontrowersje i rozczarował stęsknionych za DJem Shadowem, choć w moim odczuciu jest świetną płytą; „War Stories” to studyjny niewypał, ale koncertowa petarda; zaś „End Titles…” mogło być początkiem końca tej formacji, gdyby nie fantastyczny „Heaven”. Okazuje się, że 2010 rok to nie koniec pomysłów Jamesa Lavelle’a na budzenie ambiwalentnych uczuć wśród swoich słuchaczy.
„Where Did the Night Fall” to owoc sesji nagraniowej, która rozpoczęła się już na początku zeszłego roku, a więc świeżo po trasie koncertowej i stworzeniu epilogu do poprzedniej płyty w postaci „End Titles… Redux”. James Lavelle, filar UNKLE, zdaje się być w momencie szczególnego przypływu sił twórczych. Podobno już myśli o nagraniu kolejnego materiału i posiada wyraźny koncept, jak będzie brzmiał. Chciałbym jednak, żeby ta wydawnicza klęska urodzaju przeniosła się również na jakość na miarę szyldu UNKLE, cokolwiek on dziś oznacza. A z tym niestety jest bardzo różnie.

Byłbym zbyt surowy, gdybym powiedział, że to, co najlepsze w powrocie UNKLE, sprowadza się do jednej piosenki: singlowego wymiatacza „Follow Me Down”, ale jednak sporo za tym przemawia. Spójrzcie po kolei. Sama kompozycja jest wprost wyśmienicie pomyślana: oryginalny, trudny wokal (w końcu UNKLE od zawsze było silne kolaboracjami) okraszony równie dobrą produkcją. I jeszcze te dęciaki na końcu; panowie z Massive Attack mogą się rumienić ze wstydu, że na kawałku „Girl I Love You” nie rozegrali tego jak James Lavelle. Ale to nie koniec: do tego dochodzi jeden z najlepszych teledysków tego roku i nawiązująca do niego okładka całego albumu. Słowem, otrzymaliśmy piosenkę zjawisko. Niestety, reszta utworów nie może już pretendować do tego miana i może paradoksalnie byłoby lepiej, gdyby „Follow Me Down” nie znalazło się na płycie i nie wywindowało tak poziomu, a co za tym idzie naszych oczekiwań.

Żeby nie było, większość piosenek na „Where Did the Night Fall” jest naprawdę dobra, a w słabszych momentach po prostu przyzwoita. Na wyróżnienia zasługują chociażby melancholijne „On A Wire” czy „Caged Bird” z udziałem Katriny Ford. Jest jeszcze bardzo trip-hopowe „The Runaway” czy bardzo przyjemnie rozwijające się „The Answer”. Powiedziałbym, że klimatem jest to najbardziej brytyjska z płyt UNKLE. Możemy raczyć ucho przybrudzonym, garażowym brzmieniem gitar, sporą dawką przebojowych melodii okraszonych dźwiękami generowanymi przez komputery. Mogłoby się wydawać, że Lavelle powraca w dobrym stylu, ale jednak czegoś tu brakuje. „Where Did the Night Fall” brzmi trochę jak zbiór mniej lub bardziej przemyślanych kolaboracji. Całość zostaje pozbawiona charakteru, próżno szukać tu świeżości i pełnej profeski na miarę debiutanckiej płyty czy też dramaturgii nieodzownej dla sophomora. Niewykluczone, że do czasu muzycznych podsumowań tego roku, sporo osób zdąży już o tej premierze zapomnieć.

„Where Did the Night Fall” uzmysłowiło mi jedną, bardzo ważną rzecz. Płyty UNKLE, jeśli chcemy mieć jeszcze z nich jakąś frajdę, lepiej rozpatrywać osobno (a już na pewno w oderwaniu od „Psyence Fiction”). Lavelle po prostu wybrał wygodną taktykę odkurzania co jakiś czas starego baneru, któremu jednak kompletnie brak ciągłości. Dobra produkcja zawsze jest w cenie, ale teraz czekamy na równie dobry pomysł na nowy album.

Rafał Maćkowski