Thievery Corporation

W świecie filmu przyjęło się określenie „one man movie” dla obrazów, które warto obejrzeć dla jednej postaci, jednej kreacji aktorskiej. Z powodzeniem możemy je przenieść na grunt drugiej edycji Selector Festivalu. Tegoroczny line-up dla fanów brzmień z pogranicza 80bpm sprowadzał się w zasadzie do występu jednej z najważniejszych formacji trip-hopowych i lounge’owych na świecie, producenckiego tandemu Thievery Corporation. Nawet jeśli był to jedyny powód naszej obecności na terenie Muzeum Lotnictwa, to z pewnością wystarczył, aby nasycić nasze uszy do syta muzyką najwyższej próby.

Zaproszenie Thievery Corporation na festiwal bądź co bądź elektronicznej muzyki tanecznej okazało się jak najbardziej uzasadnione. Robert Garza i Eric Hilton wraz z kilkunastoosobowym zespołem potrafią tchnąć mnóstwo energii nawet w te najbardziej niepozorne kompozycje znane z poszczególnych płyt. To właśnie słowo energia najlepiej oddaje atmosferę ich koncertów na trasie promującej ich ostatni krążek zatytułowany „Radio Retaliation”. O dziwo, materiał pochodzący z tego albumu nie zdominował setlisty, która nabrała imponujących rozmiarów i stanowiła satysfakcjonujący nawet najbardziej wybrednych przegląd dotychczasowego dorobku złodziejskiej spółki.

Występy Thievery Corporation są imponujące z co najmniej kilku powodów. Już sama ilość muzyków pojawiających się na scenie robi wrażenie. Co ciekawe, od samego początku potrafią oni wytworzyć bardzo pozytywną atmosferę będącą najlepszym dowodem na ich zgranie i wspólną radość z występowania. Świetną formę zaprezentował chociażby Rob Myers, który raczył nas grą na sitarze i gitarze, a przy tym nie szczędził bardzo showmańskich zagrywek. Nie sposób nie wspomnieć o wokalistach zaproszonych do wspólnej trasy. W trakcie krakowskiego koncertu dosłownie wyskakiwali jak króliki z kapelusza. Dodatkowego smaczku nadawał fakt, iż każdy z nich bardzo różni się w sposobie śpiewania i ekspresji scenicznej. Dzięki temu poszczególne piosenkarki i piosenkarze spełniają najrozmaitsze role podczas występu. I tak, LouLou, najbardziej stonowana ze wszystkich wokalistek, prezentuje co spokojniejsze utwory. Dla odmiany Natalia Clavier i Karina Zeviani to sceniczne zwierzęta. Jeśli dodamy do tego Sista Pat w towarzystwie dwójki rastamanów: Roots & Zeebo, możemy być pewni, że duet Garza & Hilton skompletował prawdziwy dream team. Skoro już o samych panach mowa, to mimo, że ulokowali się na samym środku sceny, to pozwolili grać pierwsze skrzypce przede wszystkim zaproszonym wokalistom, a sami, zwłaszcza na początku, zdawali się utrzymać nieco rezerwy.

Kolejną mocną stroną Thievery Corporation w wydaniu na żywo był bardzo przemyślany scenariusz całego show. Była to jedna z najlepiej dobranych setlist, z jakimi miałem do czynienia, a niewiele brakowało, a byłby to dokładnie taki zestaw piosenek, o jakim marzyłem. Już na wejście zaserwowano nam dwie torpedy z kultowego „The Mirror Consporacy”. Bardzo przyjemnie słuchało się i wpatrywało w LouLou, która wykonała „Shadows of Ourselves”, wzbogacone o mocniejsze akcenty instrumentów dętych. O ile większość energetycznych aranżacji bardzo przypadła mi do gustu, tak uważam, iż bardziej jamajska wersja „Until The Morning” z Natalią Clavier na wokalu, zabrała trochę z melancholijnego nagrania z E. Torrini.

Jeszcze kilka momentów zasługuje na to, aby poświęcić im szczególną uwagę. Świetne wypadło „Illumination”, które zapewniło kolejny tego wieczoru powiew Indii i zaprezentowany zaraz po nim nastrojowy „Sweet Tides”. Apogeum koncertu lokuje się gdzieś w okolicach „Exilio” i „Warning Shots”. W przypadku pierwszego utworu zespół w świetnej, dynamiczniejszej aranżacji oddał się prawdziwemu szaleństwu. I to dosłownie: zmysłowa Karina Zeviani zaśpiewała tę piosenkę wśród publiczności. Z kolei przy „Warning Shots” Roots & Zeebo sprawili, że energia niemal roznosiła namiot, w którym odbywał się koncert.

Można by tak mnożyć przykłady, kiedy na naszych oczach eksplodowały kolejne ładunki („The Heart’s a Lonely Hunter”!), ale warto też wspomnieć o proporcjach zachowanych przy okazji tego występu. Jak wiadomo, Thievery Corporation czerpie inspiracje pełnymi garściami z reggae, muzyki orientalnej i latynoskiej, nadając im elegancką, elektroniczną (w studiu chilloutową, na koncertach o wiele bardziej żywiołową) oprawę. I na to wszystko znalazło się miejsce. Dodatkowo mile zaskoczył mnie fakt, że zespół występował naprawdę długo jak na festiwalowe realia. To chyba było w tym wszystkim najcenniejsze: Thievery Corporation zagospodarowali Dużą Sceną dokładnie tak, jak sobie zaplanowali, zaś my mogliśmy się poczuć jak na ich autorskim koncercie.

To wielka radość, kiedy obiecujemy sobie po wizycie zespołu tego formatu bardzo dużo, a dostajemy jeszcze więcej. Thievery Corporation w wydaniu koncertowym funduje niesamowite doznania, balansując z ogromnym wyczuciem pomiędzy eleganckimi chilloutowymi brzmieniami i żywiołową mieszanką dźwięków z najrozmaitszych stron świata. Nie wiem, jak pozostali festiwalowicze, ale ja już nie mogę doczekać się powtórki tego wyśmienitego występu.

Rafał Maćkowski

Setlista:

Mandala

Lebanese Blonde

Shadows of Ourselves

Until the Morning

Sol Tapado

Liberation Front

Originality

The Numbers Game

Illumination

Sweet Tides

All That We Perceive

Hare Krsna

Exilio

Vampires

The Heart’s a Lonely Hunter

Sound the Alarm

Assault on Babylon

Warning Shots

The Richest Man in Babylon

El Pueblo Unido