Nie przesadzę, jeśli powiem, że Mosqitoo okazało się dla mnie jednym z największych odkryć na polskiej scenie muzycznej ostatnich miesięcy. Bynajmniej nie dlatego, że stworzyli dzieło przełomowe i epokowe. Udowodnili za to, iż polska elektronika może brzmieć tak dobrze, że trudno uwierzyć, że jest znad Wisły, a nie znad Tamizy – wniosek potwierdzony badaniami na subiektywnej grupie pięciu respondentów, którzy jednogłośnie orzekli: „To nie może być z Polski! Ja ne verju! Nem hiszem!” – a jednak!
Propozycja Mosqitoo to kilkadziesiąt minut dobrej zabawy. Melodyjny, taneczny electro-pop, świetnie wyprodukowany i dobrze zaśpiewany. Pierwsze i nieodzowne chyba skojarzenie to dokonania Roisin Murphy, a zwłaszcza Moloko. Nie brakuje też wpływów Kylie Minogue, zwłaszcza z okresu „Fever” i może lekkiego powabu z The Knife – nie jest to jednak skandynawsko brzmiąca elektronika, celowałabym jednoznacznie w Wielką Brytanię. Pure pleasure, parafrazując wspomniane Moloko.
Mamy tu subtelne retro disco lat 90-tych i 80-tych z nowoczesnym sznytem. Mosqitoo nie silą się przy tym na próby odkrywania nowych przestrzeni gatunku – osiadają raczej na sprawdzonych metodach konstruowania parkietowych wymiataczy. Dlatego też niespecjalnie do gustu przypadają mi ballady („Cold without you”) – bo generalnie nie jestem fanką tzw. wolnych na płytach, które jednoznacznie zachęcają do wyjścia na parkiet. Choć wspomniany utwór melodycznie jest naprawdę ładny. Widziałabym go jednak gdzieś na końcu albumu, w roli swoistego chill-outu.
Na „Synthlove” najbardziej urzekła mnie selektywna rytmiczność, podkreślana konkretnym basem i akcentowanym wokalem – nieprzerwane linie melodyczne zdarzają się rzadko. Wyszedł zatem smakowity electro-pop w ścisłym znaczeniu tego określenia – głębokość brzmienia electro plus melodyjność i delikatność popu. To właśnie Mosqitoo. Do tej pory palmę pierwszeństwa na scenie polskiej muzyki klubowej dzierżyła Novika ze swoim ostatnim krążkiem. Teraz przejmują ją Mosqitoo.
Kaśka Paluch