
Trudno jest nagrać dobry ciekawy album w stylistyce akustyczno-chilloutowej. Praca nad takim materiałem jest pełna pułapek, narażona na rutynę, nudę, przewidywalność i niewytłumaczalną subtelność, która zamienia się w nachalną szarzyznę. Sama wielokrotnie narzekałam na miałkość nowych albumów, na brak treści i brak pomysłu. Z pomocą i ratunkiem przyszli w samą porę Angus & Julia Stone.
Na wydanym w marcu 2010 „Down The Way”, rodzeństwo Stone zadebiutowało w roli producentów muzycznych. Materiał został nagrany w różnych miejscach świata, jako że podróżowanie i koncertowanie na różnych kontynentach było zawsze integralną częścią ich muzycznej kariery. Nagrań dokonano w starym tartaku na brzegu rzeki Fowey (Kornwalia), w studio na Brooklynie, w nieużywanym zbiorniku wodnym w rejonie Coolangatty, na Queensland w Australii oraz oczywiście w ich domach w Londynie i w Queens w Nowym Yorku.
Czy to wspólne rodzinne doświadczenia Angusa i Julii, czy zamiłowanie do podróży, czy doskonała znajomość różnorodnej muzyki, czy też inny czynnik zadecydowały, że od drugiej (dopiero!) płyty Stone’ów ciężko się oderwać. Oczywiście – mając określony klimat i nastrój. „Down The Way” nie polecam na poniedziałkową pobudkę, czy piątkowy wieczór. Doskonale natomiast nadaje się na… na każdy inny czas.
Płyta nie tylko nie nudzi, ale też przeprowadza nas przez różne poziomy muzycznego chilloutu: od szeptu na tle plumkającej gitary, przez ballady z blisko symfoniczną podstawą, pod prawie alt-rockowe, osadzone na rytmicznym basie epickie piosenki. Zespół ograniczony do akustycznych instrumentów (gitara, fortepian, podkład perkusyjny i sporadycznie – zespół smyczkowy) i wokali Angusa i Julii, tworzy muzyczny świat o jasno wytyczonych granicach. Najważniejszym określeniem jest tu właśnie „jasność”. Muzyka australijskiego rodzeństwa należy do tych rzadkich przejawów twórczości, gdzie za dźwiękami podąża wyobrażenie określonych barw i zapachów, ciepłego światła i ciepłej pogody.
Muzykę Stone’ów można przyrównać do stylistyki polskiego Mikromusic, balladowych szeptanych utworów Anji Garbarek i w pewnym sensie – sennego albumu Goldfrapp „Seventh Tree”. Choć to ostatnie skojarzenie u mnie samej wywołuje niechęć i myśli samobójcze, to wydaje się, że „Down The Way” jest doskonalszą wersją tego, co chciała osiągnąć Alison Goldfrapp. Rodzeństwo sprytnie łamie bit i wokale, w stały zapętlany na jednym motywie podkład muzyczny wplata długie brzmienia smyczków. Wypowiadane specyficznie słowa (jak w „Yellow Brick Road”) potrafią tu brzmieć bajkowo.
Angus & Julia Stone to zespół będący przedłużeniem tradycji Simone’a & Garfunkela, tak popularnych wiele lat temu. Muzyka z duszą, a nie duszna, będąca nośnikiem treści, które wpasowują się w każdego. Swoista prostota i nieporadność wokalna rodzeństwa sprawia, że jest to muzyka czysta i prawdziwa.
Jadwiga Marchwica