Powoli rozkręca się odliczanie do kolejnej edycji Open’era. Znamy już część wykonawców, za jakiś czas line-up zacznie osiągać konkretne rozmiary. Wtedy będziemy mogli się zacząć zastanawiać, kto w tym roku będzie wielkim nieobecnym i odwoła wcześniej zapowiedziany koncert. W zeszłym roku miano to przypadło formacji Fat Freddy’s Drop i, prawdę mówiąc, bardzo się cieszę, że nie przyjechali do Gdyni, bo nie darowałbym sobie tego, że nie mogłem usłyszeć ich wyśmienitej drugiej płyty na żywo.
Na „Dr Boondigga and the Big BW” fanom nowozelandzkiego kolektywu przyszło czekać 4 lata. Album ten jest jednak na tyle dopieszczony, że Fat Freddy’s Drop mogą zostać w pełni rozgrzeszeni za ociąganie się z wydaniem następcy „Based on a True Story”. Chyba nie sposób uniknąć konfrontacji tych dwóch płyt. Różnice dostrzegą, a raczej dosłyszą, nawet mniej wytrawni słuchacze. Przede wszystkim na nowym albumie znalazło się więcej elektronicznych dźwięków i smaczków, co w takim miejscu jak nasz portal musi być poczytane jako atut. Nie wiem jak Wy, ale ja poza oczywistymi jamajskimi wibracjami słyszę tu trochę Tosci i Jazzanovy (że też ich ostatnia płyta tak nie brzmi). Drugi studyjny krążek Fat Freddy’s Drop to miejsce, w którym spotykają się dub, soul i nu-jazz i co najważniejsze mieszanka ta sprawdza się nadspodziewanie dobrze.
Kolejny raz mamy do czynienia z rozbudowanymi kompozycjami, ale ich właściwa ocena jest możliwa, gdy zarezerwujecie sobie więcej przesłuchań tego albumu. Ja sam funduję je sobie już od dłuższego czasu i nie mogę się nadziwić, jak wielowarstwowe i pomysłowe są niektóre piosenki. No i ten wokal… Klasyczna soulowa barwa Joe Dukiego to prawdziwy miód dla naszych uszu. Jeśli powiem, że utwór „The Camel” wykonuje z nieocenioną Alice Russell, to powinno się stać zadość wszelkim rekomendacjach w ramach tej krótkiej recenzji. Całość jest niesamowicie słoneczna, ciepła i nie wyobrażam sobie, aby w trakcie odsłuchu ktoś uniknął rytmicznego podrygiwania ciałem. Ta płyta jest do tego stworzona.
Nowa Zelandia ma się dobrze, skoro może poszczycić się takim towarem eksportowym jak „Dr Boondigga and the Big BW”. Tyle samo dobrego można powiedzieć na temat tamtejszej publiczności, bowiem „Dr Boondigga and the Big BW” pokryło się tam platyną w zaledwie kilka dni. Skąd ten sukces? Być może muzyka Fat Freddy’s Drop nie wpada w ucho za pierwszym razem, ale od razu chwyta za serce. A to chyba cenniejsze zarówno dla nas jak i dla samego zespołu.
Rafał Maćkowski
Powoli rozkręca się odliczanie do kolejnej edycji Open'era. Znamy już część wykonawców, za jakiś czas line-up zacznie osiągać konkretne rozmiary. Wtedy będziemy mogli się zacząć zastanawiać, kto w tym roku będzie wielkim nieobecnym i odwoła wcześniej zapowiedziany koncert. W zeszłym roku miano to przypadło formacji Fat Freddy's Drop i, prawdę mówiąc, bardzo się cieszę, że nie przyjechali do Gdyni, bo nie darowałbym sobie tego, że nie mogłem usłyszeć ich wyśmienitej drugiej płyty na żywo. Na "Dr Boondigga and the Big BW" fanom nowozelandzkiego kolektywu przyszło czekać 4 lata. Album ten jest jednak na tyle dopieszczony, że Fat Freddy's Drop mogą zostać w pełni rozgrzeszeni za ociąganie się z wydaniem następcy "Based on a True Story". Chyba nie sposób uniknąć konfrontacji tych dwóch płyt. Różnice dostrzegą, a raczej dosłyszą, nawet mniej wytrawni słuchacze. Przede wszystkim na nowym albumie znalazło się więcej elektronicznych dźwięków i smaczków, co w takim miejscu jak nasz portal musi być poczytane jako atut. Nie wiem jak Wy, ale ja poza oczywistymi jamajskimi wibracjami słyszę tu trochę Tosci i Jazzanovy (że też ich ostatnia płyta tak nie brzmi). Drugi studyjny krążek Fat Freddy's Drop to miejsce, w którym spotykają się dub, soul i nu-jazz i co najważniejsze mieszanka ta sprawdza się nadspodziewanie dobrze. Kolejny raz mamy do czynienia z rozbudowanymi kompozycjami, ale ich właściwa ocena jest możliwa, gdy zarezerwujecie sobie więcej przesłuchań tego albumu. Ja sam funduję je sobie już od dłuższego czasu i nie mogę się nadziwić, jak wielowarstwowe i pomysłowe są niektóre piosenki. No i ten wokal... Klasyczna soulowa barwa Joe Dukiego to prawdziwy miód dla naszych uszu. Jeśli powiem, że utwór "The Camel" wykonuje z nieocenioną Alice Russell, to powinno się stać zadość wszelkim rekomendacjach w ramach tej krótkiej recenzji. Całość jest niesamowicie słoneczna, ciepła i nie wyobrażam sobie, aby w trakcie odsłuchu ktoś uniknął rytmicznego podrygiwania ciałem. Ta płyta jest do tego stworzona. Nowa Zelandia ma się dobrze, skoro może poszczycić się takim towarem eksportowym jak "Dr Boondigga and the Big BW". Tyle samo dobrego można powiedzieć na temat tamtejszej publiczności, bowiem "Dr Boondigga and the Big BW" pokryło się tam platyną w zaledwie kilka dni. Skąd ten sukces? Być może muzyka Fat Freddy's Drop nie wpada w ucho za pierwszym razem, ale od razu chwyta za serce. A to chyba cenniejsze zarówno dla nas jak i dla samego zespołu.