Po kilku sesjach z tą płytą nie mogłem wprost wyjść ze zdumienia. I to co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze, zdziwiło mnie to, że tak dobry materiał jak „Late Night Cinema” umknął mojej uwadze. W innym przypadku z pewnością umieściłbym tę produkcję w moim muzycznym podsumowaniu roku 2008. Poza tym zaskakujący jest fakt, że album ten wydano pod szyldem małej, niezależnej wytwórni Babygrande Records, a nie chociażby w Ninja Tune, z której profilem świetnie koresponduje. Tych niespodzianek (także w warstwie czysto muzycznej) jest tu na tyle sporo, że „Late Night Cinema” zasługuje na to, by poświęcić jej nieco uwagi.

Jest to czwarta studyjna płyta amerykańskiego duetu Blue Sky Black Death, który tworzą Kingston Maguire oraz Ian Taggart znany jako Young God. Panowie udzielają się w środowisku hip-hopowym od początku dekady i chociaż kojarzeni są właśnie z nurtem instrumentalnego hip-hopu, to przy „Late Night Cinema” kwestia prezentowanych przez nich gatunków nie jest już taka oczywista. Owszem, wyśmienicie dobrane sample przywodzą na myśl brzmienia z kultowego „Entroducing…” i to one stanowią bazę do budowania utworów. Jednak klimatycznie płyta oscyluje również wokół spokojnego downtempo i trip-hopu w nienachalnych dawkach.

Odłóżmy jednak na bok sprawy związane z muzycznymi szufladkami. Warto zastanowić się nad tym, co stanowi o sile „Late Night Cinema”. Przede wszystkim jest to, nomen omen, filmowość poszczególnych kompozycji. Swoje robią sample z utworów takich twórców muzyki filmowej jak Ennio Morricone czy James Newton Howard. Na taką Dj-sko-elektroniczną bazę zostaje nałożony prawdziwy rozmach aranżacyjny. Zwłaszcza początek albumu obfituje w mocne akcenty z użyciem różnorodnego instrumentarium. Słyszymy tu smyczki, trąbki, keybordy, gitarę, do tego jeszcze dochodzą zsamplowane wokale. Można by spytać, czy to nie za dużo. A jednak… Wszystko znajduje się tu w wyważonych proporcjach. Wspomnianemu rozmachowi towarzyszy dosyć pokaźna długość poszczególnych ścieżek. Nastrój budowany jest niespiesznie i stopniowo, ale nie ma mowy o nudniejszych momentach. Jest za to sporo melodyjności i płynnych przejść pomiędzy różnymi tematami muzycznymi. W swojej klasie Blue Sky Black Death urastają więc do miana liderów ostatnich, dosyć chudych lat, jeżeli chodzi o relaksującą elektronikę.

Są płyty, które potrzebują czasu, aby nas do siebie przekonać. Okazuje się, że istnieją również takie, które potrzebują czasu, abyśmy mogli najzwyczajniej w świecie do nich dotrzeć, ale (jak głosi tytuł jednego z filmów) lepiej późno niż później. Nieznajomość „Late Night Cinema” to poważna zaległość dla każdego fana leniwej elektroniki. Jeżeli dopiero teraz po nią sięgnięcie, to już Wam zazdroszczę wrażeń, jakie płyta wywołuje przy pierwszym odsłuchu.

Rafał Maćkowski